Przejdź do głównej zawartości

Mozaika 4

A imię jej było Grażyna. Z ciężkim naciskiem na "gra". Była ona ruda, piegowata i nawet wredna. Lubiła ludzi, ale bez przesady. Grażyna pracowała w mięsnym, chociaż należała do "fali eco" i była wegetarianką, ale wychodziła z założenia, że jakoś na swój pęczek rzodkiewek musi zarobić.
To dość pragmatyczne - musicie przyznać.
Grażyna z wykształcenia była mechanikiem samochodowym, bo chciała zrobić na złość ojcu, który w jej przeświadczeniu był arcypierdołą i nie umiał nawet naprawić cieknącego kranu.
Jeśli jednak chcesz zrobić komuś na złość, to i tak odbija się to na tobie. Grażyna była tego przykładem. W samochodówce bowiem - miała przechlapane, a w warsztacie, zawsze lądowała w kanale, w towarzystwie jakiegoś wąsatego pana Zbysia, który sapał nad nią dość wymownie. Dlatego też Grażyna przebranżowiła się. Teraz górowała nad wszystkimi trzymając w ręku tasak - wyznacznik siły i władzy, dzięki któremu odcięła się dość wymownie od mężczyzn. 
Po pracy jednak już nie nosiła tasaka. Z tego też powodu , jako kobieta o posągowej urodzie i kształtnej niewątpliwie sylwetce, gdy wychodziła na drinka do ulubionego baru gdzieś w Mieście Łodzi - nadal musiała szukać przedłużenia czerwonych paznokci. Zazwyczaj był to papieros, którym "niechcący", machając rękami - przypalała nachalne dziadziska.
Ostatnio przypaliła policjanta, który zawsze po pracy również siadał przy barze i próbował ją poderwać. Przypaliła go dość dotkliwie żarem od strząsanego papierosa w wewnętrzną stronę uda.
Zrobiło jej się żal tego pewnego siebie mężczyzny, który w obliczu bólu stał się tak bezbronny, że aż Grażynie zadrżało serce. Zabrała więc go do siebie, gdzie już go nic nie bolało. 
Grażyna natomiast na drugi dzień miała straszne zakwasy. Najgorzej było z utrzymaniem tasaka w prawej dłoni. Kolejne wieczory osłabiały ją coraz bardziej: młody policjant nie dawał za wygraną, polubił nawet to przypalanie. Grażyna była coraz bardziej zrozpaczona. 
W końcu jednak policjantowi zmienili rewir, a Grażyna znów dzielnie walczyła z tasakiem za dnia i z żarem w nocy, a kiedy wyjechała nad morze, na wakacje - poznała przystojnego i wartościowego rybaka, któremu oddała swą rękę. Od tej pory żyła w zgodzie z samą sobą i ze światem: filetowała, ryby i rzuciła palenie.

Komentarze

  1. Znów świetny tekst,Rudolfino .... wróciłaś do formy :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr