Przejdź do głównej zawartości

Rewolucji ciąg dalszy, czyli: Delacroix, chardonnay i musztarda Dijon, a sprawa bałucka.

Poranek. Mroźny. Na głowie - nie wiedzieć czemu - mam okrutny kołtun, który strasznie swędzi. Podchodzę do naszej kuchenki polowej, którą przyrządziłyśmy naprędce z Chomikiem i gotowałyśmy serdelki, które oddany lud bałucki podarował nam na poczet naszych przyszłych zasług. Na poczet przyszłych przewin, natomiast otrzymałyśmy podłej jakości musztardę. Głód nasz, związany z serdelkami był o wiele większy, niż głód związany z wykorzystaniem naszej władzy. Dlatego też nałożyłyśmy sobie po serdelu mięsistym i parującym, oraz pajdzie chleba. A wszystko to zwieńczył kleks z podłej musztardy na uboczu talerza.
Chcą nas wziąć głodem i mrozem (głód nam nie grozi szczęśliwie, jak już wspominałam). Gorszy niestety jest mróz. Za oknem przybyło białego puchu, który tylko podkreśla dziewiczość naszych intencji. Chomik w przypływie zniecierpliwienia począł buszować w piwnicach, gdzie znalazł całkiem interesujące zasoby. 
I tak oto siedząc przy rzeźbionym stole z zeszłej epoki pałaszowałyśmy rzeczoną kompozycję serdelkową z wybornym chardonnay.
- Władza daje jednak wielkie możliwości - wypowiedział Chomik z dumą w głosie i zaspaniem w oczach. 
- Zaiste- wygłosiłam z namaszczeniem wykonując pierwsze cięcie na serdelku.
Słowo pomknęło przez komnaty i wraz z echem powróciło do mnie, uderzając w zakątki mojego mózgu odpowiadające za posiadanie ambicji. Wszakże my jesteśmy u sterów władzy! Pijemy od rana chardonnay, na które w życiu nawet w wymiarze kieliszka nie byłoby nas stać! Poczułam brzemię władzy, które osiadło mi na żołądku i nie pozwoliło na dalszą konsumpcję serdelkowej kompozycji, natomiast nakazało spożyć jeszcze trzy lampki wina. 
Potem wypiłam jeszcze trzy. Wierzę w magiczną moc trójki. Bo przecież: Trójca Święta, trzech tenorów, Tercet Egzotyczny... no słowem bez trójki nie da się odnieść sukcesu! 
No tak... ale magiczną moc trójki wzmocnić może tylko wypicie trzeciej kolejki trzech lampek wina!
Jak też pomyślałam, tak i uczyniłam. Następnie uznałam, że drzemka trzygodzinna doprowadzi mnie do ostatecznego sukcesu.
W tym czasie Chomik doznał przyspieszenia kołowrotka i doszedł do wniosku, że potrzebni nam są urodziwi dworzanie. Postanowiła więc rozesłać wici wychodząc na dach ratusza i ogłaszając przez megafon listę naszych życzeń. 
Nim się obudziłam - zostałam współwłaścicielką dość urodziwego dworu.
I od tej pory potomni mogą odnotowywać klęskę naszej rewolucji. Dworzanie zaczęli bowiem żądać chleba i igrzysk. Nie było, ani jednego, ani drugiego. Uznałam, że w tym momencie z odsieczą mogą nam przybyć tylko chomicze piersi, które już raz nas ocaliły i naszą rewolucję.
Chomik dość chętnie obnażył swoje piersi w rytm pieśni, którą swym syrenim głosem odtwarzałam.
Dworzanie przez moment byli nawet zaciekawieni. Ostatecznie uznali, że w Manufakturze puszczają jakiś mecz i tam pójdą.
Zostałyśmy więc znów same w obliczu ogromu rewolucji. Mężczyźni nie poczuli zewu obywatelskiego. Zgłosiłyśmy się więc do kobiet. One niestety wiedziały już o obnażaniu i syrenich śpiewach, i o tym jak wykluczyć chciałyśmy je z życia społecznego zastawiając na nie sidła z marginesu. 
Pozostali jedynie niezrzeszeni. Oni ostatecznie postanowili nie wychodzić z domu i tak upadłą nasza rewolucja pośród opróżnionych butelek po chardonnay. 
Są jednak dobre strony upadku rewolucji. Po pierwsze zmyłam reszcie ten kołtun z włosów i waty cukrowej, po drugie wyspałam się wreszcie we własnym, cieplutkim łóżeczku, a po trzecie nie muszę odczuwać brzemienia władzy i mogę jeść w sposób nieskrępowany serdelki z pełnowartościową musztardą Dijon.
Na drugi dzień spotkałam na ulicy amanta bez zębów. Poczułam taki zew wolności z powodu upadku naszej rewolucji że pocałowałam go namiętnie. Biedak prawie zemdlał, bo odebrałam mu chyba stały dopływ tlenu (był bowiem pobity a w obu nosowych otworach miał tampony). Patrząc na niego niemal białego, niczym dziewiczy śnieg, którego nasza rewolucja nie skalała ani krwią, ani myślą - zrozumiałam, że gdyby Delacroix malował dziś swój obraz, to ja byłabym Wolnością a u mych stóp leżałby malowniczo z rozdziawioną paszczą, niczym karp po wyjęciu z wody nasz bałucki szczerbol.




Dedykuję najodleglejszemu i najmilszemu memu sercu przyjacielowi,
oraz niezmiennie Ewie i Weronice.

Komentarze

  1. Rudolphino, żywcem z Haska Jaroslava zerżnęłaś .... to plagiat,w dodatku Mrożkiem trąca ;)
    Żartuję,żartuję, to jet tylko komplement .. :)
    Najdalszy Twój przyjaciel, Atos ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rudolhino,zaiste,zgadzam sie z Atosem (jak zawsze). Genialny cykl,choc Haskiem Jaroslavem ztraca troche.
    U nas w Haifie o Tobie tylko mowia,a w ksiegarniach pytaja,kiedy bedzie mozna sprowadzac Twoje ksiazki. Moglabym zostac Twoja agentka,bo to bedzie mahoniowy gesheft ;)
    Pozdrawiam,
    Sara

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr