Przejdź do głównej zawartości

Dybuk.

Poranek. Piękne słońce. Taki dzień, kiedy pierwszy raz od tygodni zmywasz po śniadaniu naczynia. Robisz to w przeświadczeniu, że od tej pory będziesz życie prowadzić w czystopisie, z każdym wykaligrafowanym krokiem, bez żadnych skreśleń, błędów. Pozostawionych pustych miejsc, na uzupełnienie pracy domowej, o której oczywiście "zapomnisz".
Jakże piękny był to poranek! Pyszne śniadanie, cudowna kawa, włączone radio, świeży obrus, dobry humor i poczucie że dzień nadchodzi skrojony idealnie na miarę aspiracji i możliwości. Że tym razem puzzle dnia ułożą się i zaczną już zawsze układać.
Tego właśnie dnia nawiedził mnie Dybuk. Zobaczyłam go przez okno, myjąc naczynia. Stał w postaci znanej mi kobiety na przejściu dla pieszych, w długiej kapocie i okularach przeciwsłonecznych. Nie mogłam się pomylić. Nikt inny tak wyglądać nie mógł. Wiedziałam, że mnie widzi. To nie przypadek. Sprawdza moją czujność. Pojawił się pod postacią dojrzałej kobiety. Jest jak Zła Królowa z bajki o Królewnie Śnieżce - wabi mnie swoją pozorną słabością i chęcią niesienia pomocy. A tymczasem próbuje mnie oszukać.
Pięknymi słówkami wabi. Pełnymi wiary, niemal matczynej miłości, pięknej jak wypolerowane jabłko w dłoni staruszki. Miłości chcącej stłamsić, uzależnić, podporządkować. Oplata mnie, jak magiczne drzewo swoimi gałęziami, aby ostatecznie zamknąć w klatce.
Nigdy mu się to nie udało. Zawsze umiałam się wymknąć. I to nawet spektakularnie. Bez konsekwencji. Z przebaczeniem czynionym przez niego znakiem krzyża za moim odchodzącym cieniem, w sposób znany komediantom.
Patrzył na mnie dłuższą chwilę, jakby zawiesił się w powietrzu i ani drgnął. Gdy odwróciłam wzrok na chwilę - zniknął. Nie wiadomo gdzie poszedł. Wiem, że czai się po raz kolejny. Po raz kolejny chce się do mnie zbliżyć i kraść części mnie.
Po co? Aby w niemal wampiryczny sposób czerpać ze mnie siły witalne, żebym została zniewolona.

Zeszłam ze swojej wieży z rozwianym włosem, gdzie szemrał wiatr wolności i jak wiatrak - napędzał we mnie siłę i władzę nad sobą samą. Nie straszny mi Dybuk. Choćby przyszedł w ciemnej godzinie, podczas chwili moich smutnych rozmów z samą sobą, gdy leżąc na skale smutne ptactwo mych myśli rozdzióbuje mi trzewia.
A może ten Dybuk, to część mojej własnej duszy, która się odłączyła i wędruje czasem po ciałach ludzi, których spotykam, abym nie odłączyła się od świata? Żebym go usłyszała i zobaczyła?
To ta ciemna strona charakteru, która cały czas kusi, a potem brutalnie sprawdza karty.
Dybuki są wśród nas i w nas. Wędrują, uprzedzają. W niepokojący i tajemny sposób ostrzegają przed naszymi ułomnościami poprzez diabelskie niemal kuszenie.
Z Dybukiem nie należy rozmawiać. Trzeba mu spojrzeć w oczy i dać odejść. Nie zaczepiajmy go i nie rozmawiajmy z nim, bo sztukę argumentacji zawsze ma lepiej opanowaną od nas.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr