Przejdź do głównej zawartości

Cherubin i sztylet.




Czy milczenie to wyłącznie oznaka braku posiadania treści do wygłoszenia?
Oczywiście, że nie. Czasem myśli są zbyt ołowiane, albo aluminiowe. 
Zmęczenie, chroniczne zmęczenie wynikające z nadmiaru. Wyciszenie przez zagłuszenie. Małe łzy, które tyko rozmywają obraz, zniekształcając go w taki sposób, że można się przestraszyć.
Widzę wielkie fale, które mnie zaraz zmyją z powierzchni. Początkowo czuję przerażenie, że to koniec, że tak beznadziejnie kończę. W kolejnym ułamku sekundy, czuję nawet ulgę, że już nic nie muszę. Zaciskam całe ciało wraz z powiekami, aby przygotować się na KONIEC.
Czuję już aksamitne ciepło oplatające moje ramiona. Zadziwiająco miłe, jak na zagładę. 
To nie zagłada, no może nie taka wprost. To Cherubin oplatający moje ciało, który uniósł mnie ponad wielkie fale mojego rozszalałego oceanu smutków. Spojrzał na mnie swoimi spokojnymi oczami. Nic nie mówił. Był tylko spokojny. Patrzyłam na niego drżąc i szukając w jego spojrzeniu swojego spokoju. Cisza panująca między nami nakazała mi histerycznie się roześmiać: uratował mnie, ale co z tego? Nie mam siły nic zmieniać. I tak utonę. Jak nie teraz, to przyszłym razem. 
Po co mnie wyciągnął? Czego chce? 
On jednak pozostawał spokojny i tak też patrzył na mnie swoimi niemal szklanymi oczyma, okolonymi pięknymi, długimi rzęsami. 
Zaczęło mnie to nawet irytować. Po cholerę miesza się w nieswoje sprawy? Nie ma nic do roboty? Jest przecież tak nieziemsko przystojny, że nie potrzebuje się mieszać w równie dziwne awantury. Ma swoje życie pośród rajskiej ciszy.
Zabrał mnie do pięknej restauracji, ubrał w czarną suknię od Diora, piękne srebrne szpilki, podarował naręcze jaśminu i uśmiechnął się nieziemską bielą swych zębów.
W pewnym momencie skinął na kelnera. Ten przybył po pewnym czasie przynosząc na tacy kryształowy kieliszek z winem i kunsztownie zdobiony nóż.
Zapadła między nami cisza. Spojrzeliśmy na siebie wymownie. Uniosłam kieliszek i wypiłam jego zawartość do dna. Jeszcze raz rzuciłam spojrzenie na nóż. Kelner widząc, że nie podejmę go z tacy, położył go na nakryciu przede mną. Uśmiechnęłam się enigmatycznie i poprosiłam o jeszcze jeden kieliszek wina. Cherubin patrzył na mnie badawczo, gładząc się po swojej bujnej czuprynie. 
Czułam wzbierającą gorycz. 
Kelner podał mi kolejny kieliszek. Wzięłam Cherubina za rękę, drugą popijając wino.
Patrzyliśmy na siebie mając sobie zbyt wiele do powiedzenia, żeby cokolwiek z tego wygłosić.
Znaliśmy się nie od dziś. Straszliwie go kochałam. On mnie również, chociaż nie mógł tego odwzajemnić w żaden znany śmiertelnikom sposób.
Mógł mnie jedynie strzec, albo pomóc ukoić ból.
Nie umiał inaczej. Wstałam i usiadłam mu na kolanach. Wtuliłam się w niego jak dziecko i wypłakałam wszystkie żale od początku życia. 
Trwało to kilka dni, a on nawet nie wspominał, że mu niewygodnie (takiego gentelmana nie uświadczysz wśród śmiertelników). 
Kiedy już przestałam, poprosiłam o krwisty befsztyk, który pokroiłam darowanym kilka dni wcześniej nożem, wypiłam kilka lampek wina i sfrunęłam, niczym piórko na swój ląd. Położyłam się spać we własnym łóżeczku.
Całą noc zaś padał deszcz z moich łez, który natchnął wielu poetów do napisania pięknych wierszy o smutku i miłości, kilka roślin do wzrostu, a kilku kloszardów zmusił do kąpieli.
Pięknie jest się wypłakać w spokoju i nie musieć się wstydzić swoich łez, bo przecież ponad chmurami się nie liczy.

Komentarze

  1. Brawo, Rudolfino, znów na szczyty twórczości się wzniosłaś :)
    Chylę czoło nisko,
    Pozdrawiam,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr