Przejdź do głównej zawartości

W podziękowaniach dla Wokulskiego.



" -Nikt, nigdy nie powiedział mi z takim zapałem że ostatnie szczęście jego życia jest w moim ręku. Czy można się temu oprzeć?" 
Co na to odpowiedział Wokulski? 
"-Nie wiem to sprawa uczuć 
osobistych".


Z jaką łatwością czyta nam się powieści o miłości, kupując jedynie ich fasadę.
Z jaką łatwością przychodzi mam wierzyć w miłość?
A przecież Wokulski nigdy nie kochał Izabelli.
Chwila, w której on podarowuje jej owoc swoich naukowych dokonań z Paryża jest tego największym dowodem.

Wokulski był na tyle silnym mężczyzną, że nie potrzebował kobiety. Nawet z wielkiego rodu. A tym bardziej ze zrujnowanego. Była w nim chęć ciągłego udowadniania sobie czegoś, wynikająca z wielkiej niewiary w siebie.
To samo kierowało Izabellą, która bała się zostać zrujnowaną dziedziczką i to w dodatku bez mężczyzny u boku.
Oboje ciągle balansowali, aby w końcu wylecieć z tego szaleńczego młyna, który nakręcali swoimi lękami, chcąc się przytulić do siebie i nie mogąc uczynić tego z braku miłości.

Wokulski wiedział podświadomie, że Izabella zgubi metafizyczny podarunek. Zrobił to specjalnie, (jako pragmatyk w gruncie rzeczy, żaden romantyczny mydłek nie zbudowałby fortuny z takim mozołem), bo chciał boleśnie poczuć rzeczywistość. 
Wokulski cały czas zmierzał się z sobą i z dualizmem, jaki w nim drzemał.
Bo w życiu istnieje tylko wiara w miłość, która czasem brutalnie nam przechodzi. To dziwny rodzaj wiary - bardziej chcemy wierzyć, niż jesteśmy w stanie to osiągnąć. Czasem wiara przesłania nam rzeczywistość...
W ostatecznym rozrachunku ludziom pogodzonym, albo pozostaje znaleźć towarzysza do miłej symbiozy, albo pozostać samemu, co chwilę popadając w chmury wiary i co jakiś czas wpadając w turbulencje.

"- Strata?
- Ogromny zysk!"

Wokulski żegnając Izabellę sławnym farewell żegna swe złudzenia odnośnie miłości. Jest idealistą, dążącym do piękna, więc myśli że najlepiej na tym skończyć powieść swego życia.

I dzisiaj na prywatnym peronie - znów spotkali się Wokulski z Izabellą. Zrozumieli. Znów owiał ich dym lokomotywy ciągnącej po torach złudzeń i idealizmów.

Jesteśmy znudzonymi idiotami i przybieramy maski miłosne, obnosimy się z tym, że kogoś jesteśmy w stanie posiąść w imię zdrowego rozsądku  i własnego spokoju.

W mojej opowieści Wokulski i Izabella wysiadają razem. Strzelają sobie rozchodniaczka w Skierniewicach i całują się "na trzy" jak przystało na słowiańskie dusze, tyle samo melancholijne jak i serdeczne.

-Dziękuję Ci, Panie Wokulski za kawałek twojego świata. Nie zgubię go. Bo tak naprawdę wcale go nie otrzymałam - odpowiedziała dziś Izabella.
Wokulski uśmiechnął się trochę z ulgą, trochę z czymś wymieszanym i rozeszli się do swoich światów.


Dedykuję.




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr