Przejdź do głównej zawartości

Atramentowy Wujcio.


Drobny Wujcio, siedzący na krawędzi antycznego biurka przemawiał bardzo energicznie. Ubrany był w równie drobny, jak on sam - surducik. Miał bujną, półdługą, falującą czuprynę i całkowity zarost, równie bujny. Zadziwiające, że wszystkie te włosy okalające jego bajeczną twarz mały kolor atramentu, które wraz z każdym jego słowem     i gestem połyskiwały w ciepłym świetle przytulnego gabinetu.

Wszystkie, otaczające go sprzęty były duże, solidne, w kolorze orzecha. Stanowiły miłe obwarowanie przed światem.
Wokół Wujcia siedziała grupa ludzi. Wszyscy byli starsi ode mnie. W zasadzie można powiedzieć, że byli równie zaawansowani w procesie starzenia, jak Wujcio. Czuć było w atmosferze ogólne przyzwolenie, a nawet entuzjazm związany z tym, co mówił, prawił, a nawet wygłaszał.
Nie wiem jak tam trafiłam. Pamiętam tylko jedno - najpierw go zobaczyłam, a dopiero poprzez zadziwienie jego osobą zaczęłam słuchać.
Prawił o miłości, o szczęściu. O tym, jak on to wszystko przeżywa. Był jak kapłan piękna: odrealniony, atramentowy i natchniony.
Gdyby nie jego atramentowe, drżące miłością owłosienie byłby zwykłym staruszkiem, wzbudzającym we mnie litość. Mógłby też wzbudzać ją we mnie poprzez fakt, że opowiadał najgorsze komunały o miłości, jakie można spotkać w dziewiętnastowiecznej literaturze dla pensjonarek. Jego opowieść nie należała pomimo tego wszystkiego do tandetnych. Była piękna i tak sugestywna, że czułam że i we mnie jest to samo uczucie, co w nim chociaż niczym nieuzasadniona była jego obecność.
Zazdrość i fascynacja rozgrzewały mnie, jak wypity kieliszek rumu w mroźny dzień. Ciepło to narastało minuta, po minucie wraz z tym, jak mówił o zrywaniu róż, motylach w brzuchu, westchnieniach, spojrzeniach... Był przy tym taki piękny i charyzmatyczny...
Obudziłam się. Jeszcze nie otworzywszy oczu i łapiąc kolorowe opary taśmy snu powiedziałam Wujciowi, że opowieść mu się udała.
Tak, czy inaczej poprzez niego przeżyłam we śnie prawdziwie romantyczną miłość. Z tą cudowną miękkością, która oplata ciepłymi ramionami.
Zrozumiałam, że miłość jest w we mnie.
Nie ma jej dużo.
Nawet bardzo mało.
No właśnie taki kieliszeczek rumu...
Nawet nie wiem, czy jej chcę. Jakoś źle mi się kojarzy.
- A czy jest jakiś substytut? - pyta Wujcio łypiąc na mnie swoimi czarnymi, błyszczącymi oczami.
- Nie szukam. Nie mam czasu. Za dużo go straciłam na szukanie miłości nie tam, gdzie trzeba - odpowiedziałam ostatecznie udając się do kuchni na inaugurację kolejnego dnia.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr