Bałuty, te co zwykle. Sparzone spiekotą dnia, tulą ciepłem i owiewają wilgocią parku. Znów wchodzisz w nie, żeby poczuć, co naprawdę czujesz. Konfrontujesz się z wielkim potworem, który wyziera z każdej chwili spokoju, jak krwawe memento. Furia, Harpia, Hydra.
Cisza. Szelest śmieci przesuwanych wiatrem po trotuarze. I TY.
Z betonową paniką ze wszystkiego, co nazwane i nienazwane.
To ten sam "rzeczy niepokój", który opisał niegdyś poeta Baczyński w swych młodych cieniach.
I ten sam niepokój, który opisał Baudelaire lękający się otchłani.
I ten sam niepokój, który opisał Baudelaire lękający się otchłani.
Lęk jest nieodzowny. Lęk powoduje ucieczkę u niewprawnych.
U wytrawnych graczy rodzi się delikatnie lodowatym szumem pośród ogólnego spokoju. Aby rozlać się po zwojach myśli, zdominować je, oblepić i posiąść je wszystkie. Nawet te z pozoru sielankowe. Wytrawni gracze znają już to i obserwują, jak wielokrotnie oglądane samobójstwo. Nie uciekają. Obserwują i pozwalają szumowi podejść jak najbliżej, żeby spojrzał głęboko w oczy.
Zapadasz się z każdym krokiem, z każdym krokiem umierasz, obdzierasz się ze skóry do samej bolącej duszy. Toniesz lękami i modlisz o ukojenie, które po chwili wytchnienia też stanie się lękiem.
Idziesz po bolącej płaszczyźnie, jak pielgrzym szukający oczyszczenia, hartu ducha, mądrości, nauki, przestrzeni, modlitwy. Nie szukasz spokoju. Nie znajdziesz go już nigdy. Ten, kto poznał lęk i się od niego uczy, już od niego nigdy nie odejdzie. To jak religia, która mówi o ludzkiej indolencji i przemożnej mocy pogłębiania świadomości poprzez ból.
To nie koniec. To nawet nie początek. Gdzieś na pograniczu, przy Śródmieściu przestępujesz już próg profanum. Zaczynasz iść po linie nad przepaścią. Szatański uśmiech rozpościera się na twarzy. Tańczysz, śmiejesz się. Unosisz coraz wyżej, z podniecającym poczuciem, jak blisko dno.
Zaczynasz się droczyć z tą sflaczałą bryłą. Szarpiesz ją zębami, jak szczeniak. Nie masz nic do stracenia!
Wzbiera ocean żółci, płyniesz na największej z fal Cudny Straceńcze.
Cały drżysz z podniecenia. A wszystko za darmoszkę! Jedynie w Twojej głowie! Za jeden, jedyny kolejny upadek! Niech żyje bal! Plujcie, gryźcie! Im bardziej, tym lepiej!
Cudowny orgazm porażek uderza lepiej, niż najbardziej wyszukany trunek!
Wszystko to okala muzyka sfer najgłębszych zwojów. Histeria i siła.
Muzyka operowa i muzyka z pola bitwy!
Szalony szaman górujący nad własnym cierpieniem, które nie znika i nigdy nie zniknie.
Ćma rzucająca się w ogień - feniks z popiołów.
Śmierdzisz emocjami. Nikt nie chce z tobą siedzieć. I dobrze. Najpiękniejsze wędrówki można przebyć tylko w samotności, kiedy nie schowasz się za nikogo.
Budzisz się zupełnie spokojny na drugi dzień, w zupełnie innym miejscu.
Przepaść powraca i śmierdzi siarką za kolejnym zakrętem. Pędem, pędem, pędem zamiata cię bałucki wiatr, ten sam co zamiata bałucki trotuar.
Narkotyk lęk rozedrga znów.
"Trzeba tańczyć, trzeba żyć!"
To nie koniec. To nawet nie początek. Gdzieś na pograniczu, przy Śródmieściu przestępujesz już próg profanum. Zaczynasz iść po linie nad przepaścią. Szatański uśmiech rozpościera się na twarzy. Tańczysz, śmiejesz się. Unosisz coraz wyżej, z podniecającym poczuciem, jak blisko dno.
Zaczynasz się droczyć z tą sflaczałą bryłą. Szarpiesz ją zębami, jak szczeniak. Nie masz nic do stracenia!
Wzbiera ocean żółci, płyniesz na największej z fal Cudny Straceńcze.
Cały drżysz z podniecenia. A wszystko za darmoszkę! Jedynie w Twojej głowie! Za jeden, jedyny kolejny upadek! Niech żyje bal! Plujcie, gryźcie! Im bardziej, tym lepiej!
Cudowny orgazm porażek uderza lepiej, niż najbardziej wyszukany trunek!
Wszystko to okala muzyka sfer najgłębszych zwojów. Histeria i siła.
Muzyka operowa i muzyka z pola bitwy!
Szalony szaman górujący nad własnym cierpieniem, które nie znika i nigdy nie zniknie.
Ćma rzucająca się w ogień - feniks z popiołów.
Śmierdzisz emocjami. Nikt nie chce z tobą siedzieć. I dobrze. Najpiękniejsze wędrówki można przebyć tylko w samotności, kiedy nie schowasz się za nikogo.
Budzisz się zupełnie spokojny na drugi dzień, w zupełnie innym miejscu.
Przepaść powraca i śmierdzi siarką za kolejnym zakrętem. Pędem, pędem, pędem zamiata cię bałucki wiatr, ten sam co zamiata bałucki trotuar.
Narkotyk lęk rozedrga znów.
"Trzeba tańczyć, trzeba żyć!"
Brawo Rudolfino, kłaniam się nisko i z szacunkiem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sługa
Atos