Przejdź do głównej zawartości

Bulgoczący bełkot....


"Mam straszną gonitwę myśli i może dlatego jestem ciągle zmęczony." - powiedział mężczyzna z chmurą w głowie, zupełnie spokojnie dopalając trzy ostatnie chmury papierosa...

Siedzieliśmy zamyśleni, tkwiący na granicy literatury i życia. Lekki powiew słodkiego, majowego powietrza omusnął nas.  Nic się nie działo. Nic również się zasadniczo nie stało.
Wymienialiśmy jedynie tytuły książek, które kiedyś nas pochłaniały. Wracaliśmy do dzieciństwa.  
Totalna zaprzeszłość. Coś, co nigdy się nie powtórzy. Chyba nawet nie liczymy na to, żeby się powtórzyło. Dzieciństwo jest przereklamowane. Równie ciężko jest być dzieckiem, jak dorosłym. 
Może nawet ciężej. Ale co to ma za znaczenie! Niewiele jest rzeczy, które je realnie posiadają.
Dziś w nocy zaczęła się moja mała apokalipsa. Rozdzierała sukcesywnie serce małymi piorunkami. 
To moja gonitwa. Ona nie dzieje się w głowie, chociaż wydawałoby się że tak jest. To serce. 
Bywało zajęczym, walecznym, dobrodusznym, niewzruszonym, by pozostać finalnie jedynie sercem.
Myślę o śmierci. Teraz wiem, że ją przywołuję i nie będę odganiać.
To śmieszne!
Szłam wieczorem i napotkałam kota, o wyglądzie żbika. Szedł mi naprzeciw. Zatrzymał się i patrzył pełnym, kocim wzrokiem. Oddalałam się, a on siedział i patrzył cały czas za mną. Połączył mnie znów z tą ziemią. Miałam poczucie, że to mój jedyny wspólny element z tym światem. 
Wiatr nadal pachnie słodko. Czuję zmęczenie, strach. Niby o nic nie proszę, ale czekam żeby coś dostać...
Bełkot. Totalny bełkot... bulgoczący stygnącą krwią.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr