Przejdź do głównej zawartości

Poznawczy skurcz.

Zatrzymałam się.
Nie wiem w zasadzie czemu. Po prostu szłam i coś we mnie zaciągnęło hamulec. Nawet nie wiem gdzie przelotem krążyły moje myśli, bo zawsze sobie krążą.
Ostatni krok postawiłam gdzieś na środku chodnika. Nie mogłam się ruszyć, tak jakbym miała jakiś dziwny skurcz całego ciała, który zespolił mnie z betonem. Nic przez moment nie czułam, nie widziałam, nie słyszałam. Po prostu stałam.
Po jakimś czasie, straszne długim dla mnie, który może w istocie był ułamkiem sekundy powoli uniosłam nogę, aby postawić pierwszy krok. Strasznie się go obawiałam. Ruszyłam jednak i powróciłam do poprzedniego tempa.
Cały dzień mi minął i zastanawiałam się o co chodziło, że mnie unieruchomiło.
Dopiero kładąc się spać zrozumiałam pewną sytuację sprzed kilku lat, nad którą przeszłam do porządku dziennego, bo uznałam że nie ma co tego rozkładać na czynniki pierwsze.
Chodziło o śmierć mojego przyjaciela. Nagłą, samobójczą śmierć człowieka, który strasznie kochał życie.
Miał na imię Kazik. Kazika poznałam na pierwszym roku studiów. Rzucał się w oczy. Był uśmiechnięty, wyprostowany i nieziemsko przystojny. Do tego miał to "coś", co sprawiało, że żadna nie mogła zapomnieć o nim z dnia na dzień - był tajemniczy.
Jakoś tak się zdarzyło, że na inauguracji roku akademickiego siedzieliśmy obok siebie. Ja oczywiście uznałam to za omen i zaczęłam kierować rozmowę na wspólne piwo. Było to dość zabawne z dzisiejszej perspektywy. Z ówczesnej zaś zapewne dość żałosne. Tak, czy inaczej wybraliśmy się na to piwo. No i tak się zaczęło. Wszędzie już bywaliśmy razem: siedzieliśmy w jednej ławce, piliśmy wspólnie kawę w bufecie, uczyliśmy się, paliliśmy papierosy pod wydziałem po zdanym egzaminie, kupowaliśmy sobie prezenty... raz nawet ucząc się rysunku technicznego kochaliśmy się na jego biurku. Było to całkiem ciekawe i ożywcze dla naszej znajomości.
Z czasem jednak stwierdziłam, że to jego "coś" - to tykająca bomba.
W zasadzie stwierdziłam to po tej interesującej nauki pisma technicznego.
Kazik był bardzo płomiennym kochankiem, z dużą wrażliwością, wyczuciem i kulturą. Był także strasznie rozpaczliwy. Tak, jakby chciał sobie coś udowodnić tą bliskością ze mną. Z żadną z dziewczyn nie kochał się więcej, niż raz. Robił to jednak incydentalnie i zawsze wydawało mi się, że te zbliżenia wywoływały w nim rodzaj zawodu. Wtedy uznawałam, że tak przejawia się jego ambicja i dążenie do ideału.
Kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć jego rozmowę telefoniczną z matką, o której wspominał i której wielkie zdjęcie z młodości miał w pokoju. Przypominało ono wizerunek jakiejś wielkiej gwiazdy kina. Była bardzo piękna, o regularnych rysach twarzy, zamglonych oczach, falowanych włosach, jak sprzed niemal stu lat.
Jakiś czas później Kazik rzucił studia i wrócił do rodzimego Kościana zajmować się ciężko chorą matką.
Potem popełnił samobójstwo.
I właśnie to mnie dopadło na ulicy. Ta niesamowita miłość syna do matki. Drastyczny przykład kompleksu Edypa.
Nie uderzyło mnie to, że wreszcie poskładałam to sobie w całość.
Uderzyło mnie to, że byłam tak blisko i nie widziałam tego wtedy. Brak dystansu totalnie wypaczył moje postrzeganie.
Z pewnością i tak bym mu nie pomogła, ale chociaż byłabym przy nim.
Z tą myślą zamknęłam oczy, by obudzić je znów może przy kolejnym skurczu poznawczym.



Komentarze

  1. Rudolphino, bardzo dobre opowiadanie, nareszcie troche dłuższe niż zazwyczaj ... i , jak sądzę, "to jest słuszna koncepcja"; tak trzymaj ... :)
    Pozdrawiam,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr