Proszę czekać.
Czekaj.
Poczekaj.
Trzeba czekać.
Będziesz zmuszony poczekać.
Poczekalnia.
Czeka się zawsze w sytuacjach krytycznych lub przynajmniej istotnych.
Jak długo można czekać?! Czy warto? Co nam da czekanie? Czy zawsze czekamy i czy obiekt uczący nas w ten sposób pokory oraz cierpliwości zasługuje na nasze zaciskanie zębów? Dodatkowo: czy istnieje czekanie z godnością?
Miśka zadawała sobie te pytania patrząc na miasto z dachu wieżowca. Od dawna rozważa zjawisko dla niektórych niewystępujące i zbędne. Ona czeka. Czasem ją to zawstydzało, czy aby to nie jest zbyt łzawe i staroświeckie w dobie szybkich kas w supermarketach.
Początkowo czekanie było dla niej, jak siedzenie na krześle elektrycznym. Czymś, co drażni każdą komórkę ciała i nie daje spokoju. Co wybija z rytmu i staje się jedyną treścią życia.
Ostatecznie jednak przychodzi taki moment, gdy nawet najbardziej nasycone kolory - blakną.
Tak było z jej czekaniem. Stało się elementem jej życia, jak śniadanie, czy poranna kąpiel. Zaczęła podchodzić do tego mniej refleksyjnie i rzewnie. Czekanie stało się nią. I nadal było wiernością. Wiernością, która z początku budziła frustrację i złość. Była dla niej równoważnością niewoli. Powodem do rozlicznych buntów, które nigdy nie przekraczały granicy.
Zadziwiające, że czekanie dało jej siłę. Dało przymusowy dystans do świata. Poprzez swoją konsekwencję bowiem wycięła się świadomie z pewnej istotnej części życia. Z resztą ostatecznie nie bez pewnej satysfakcji.
Kiedy inni umierali z miłości, szaleli, tracili przez nią godność, rodziny, koneksje i majątki - ona siedziała w swojej ciemni pełna wiary i ufności. Wszystkie gamy cierpień i rozpaczy już w niej wybrzmiały. Pozostała kojąca cisza. A nie wykluczone, że towarzyszyło jej zobojętnienie.
Czekanie zaszczepiło ją. Była już odporna na miłości.
Możliwe, ze nawet już nie kochała. Może nawet już wyzwoliła się z czekania właśnie na rzecz spokoju i przewidywalności, które lubiła.
Kiedyś zadziwiały ją opowieści o kobietach, które straciły swoich ukochanych na wojnie i wybierały staropanieństwo. Wydawało jej się to wtedy zbędnym dziwactwem, honorowością prowadzącą do bycia niepełnowartościową kobietą, skazaną na rolę "przybocznej damy", jakiejś rozhisteryzowanej arystokratki, bądź jej potomstwa. Tak samo nie rozumiała Penelopy, która przyprawiała się o zawroty głowy i skrajne znudzenie, pozorując ciągłą pracę przy tkaniu szaty przez wiele lat. Przecież miała z pewnością wiele rozlicznych obowiązków i przyjemności, którym mogła się oddać.
Teraz Miśka widzi to inaczej. Teraz wie, że czekanie, czy też skazanie się na czarne, żałobne szaty to również status. Bardzo wygodny. Uciekając w zamierzchłą przeszłość, którą znasz na wylot, którą zmitologizowałaś do granic absurdu czujesz się bezgranicznie bezpieczną. Wyzbywszy się czarnych szat, łezki clowna stajemy się takimi, jak wszyscy inni - śmieszni w swoich Kupidynach i pachnącej papeterii. Status czekającej na spotkanie w tym, czy innym świecie z ukochanym jest tak cudownie koturnowe.
Nawet, teraz siedząc na dachu wieżowca i wspominając czuje się jak Matrona, jak żywy pomnik.
Krew dawno w niej ostygła. Został zimny i dumny marmur.
Czekaj.
Poczekaj.
Trzeba czekać.
Będziesz zmuszony poczekać.
Poczekalnia.
Czeka się zawsze w sytuacjach krytycznych lub przynajmniej istotnych.
Jak długo można czekać?! Czy warto? Co nam da czekanie? Czy zawsze czekamy i czy obiekt uczący nas w ten sposób pokory oraz cierpliwości zasługuje na nasze zaciskanie zębów? Dodatkowo: czy istnieje czekanie z godnością?
Miśka zadawała sobie te pytania patrząc na miasto z dachu wieżowca. Od dawna rozważa zjawisko dla niektórych niewystępujące i zbędne. Ona czeka. Czasem ją to zawstydzało, czy aby to nie jest zbyt łzawe i staroświeckie w dobie szybkich kas w supermarketach.
Początkowo czekanie było dla niej, jak siedzenie na krześle elektrycznym. Czymś, co drażni każdą komórkę ciała i nie daje spokoju. Co wybija z rytmu i staje się jedyną treścią życia.
Ostatecznie jednak przychodzi taki moment, gdy nawet najbardziej nasycone kolory - blakną.
Tak było z jej czekaniem. Stało się elementem jej życia, jak śniadanie, czy poranna kąpiel. Zaczęła podchodzić do tego mniej refleksyjnie i rzewnie. Czekanie stało się nią. I nadal było wiernością. Wiernością, która z początku budziła frustrację i złość. Była dla niej równoważnością niewoli. Powodem do rozlicznych buntów, które nigdy nie przekraczały granicy.
Zadziwiające, że czekanie dało jej siłę. Dało przymusowy dystans do świata. Poprzez swoją konsekwencję bowiem wycięła się świadomie z pewnej istotnej części życia. Z resztą ostatecznie nie bez pewnej satysfakcji.
Kiedy inni umierali z miłości, szaleli, tracili przez nią godność, rodziny, koneksje i majątki - ona siedziała w swojej ciemni pełna wiary i ufności. Wszystkie gamy cierpień i rozpaczy już w niej wybrzmiały. Pozostała kojąca cisza. A nie wykluczone, że towarzyszyło jej zobojętnienie.
Czekanie zaszczepiło ją. Była już odporna na miłości.
Możliwe, ze nawet już nie kochała. Może nawet już wyzwoliła się z czekania właśnie na rzecz spokoju i przewidywalności, które lubiła.
Kiedyś zadziwiały ją opowieści o kobietach, które straciły swoich ukochanych na wojnie i wybierały staropanieństwo. Wydawało jej się to wtedy zbędnym dziwactwem, honorowością prowadzącą do bycia niepełnowartościową kobietą, skazaną na rolę "przybocznej damy", jakiejś rozhisteryzowanej arystokratki, bądź jej potomstwa. Tak samo nie rozumiała Penelopy, która przyprawiała się o zawroty głowy i skrajne znudzenie, pozorując ciągłą pracę przy tkaniu szaty przez wiele lat. Przecież miała z pewnością wiele rozlicznych obowiązków i przyjemności, którym mogła się oddać.
Teraz Miśka widzi to inaczej. Teraz wie, że czekanie, czy też skazanie się na czarne, żałobne szaty to również status. Bardzo wygodny. Uciekając w zamierzchłą przeszłość, którą znasz na wylot, którą zmitologizowałaś do granic absurdu czujesz się bezgranicznie bezpieczną. Wyzbywszy się czarnych szat, łezki clowna stajemy się takimi, jak wszyscy inni - śmieszni w swoich Kupidynach i pachnącej papeterii. Status czekającej na spotkanie w tym, czy innym świecie z ukochanym jest tak cudownie koturnowe.
Nawet, teraz siedząc na dachu wieżowca i wspominając czuje się jak Matrona, jak żywy pomnik.
Krew dawno w niej ostygła. Został zimny i dumny marmur.
Komentarze
Prześlij komentarz