Upalny dzień na ulicy Legionów. Maszeruje w różowej sukience na spotkanie. Spieszy się, dzięki czemu nie ma czasu na zadręczanie się wizją, że ktoś ją zaczepi, albo że coś pójdzie nie po jej myśli.
Dociera wreszcie do kamienicy nieco zapadłej w sobie, z powybijanymi oknami na klatce schodowej, niczym zęby w szczękach jej mieszkańców.
Gdy drzwi po dłuższej chwili otworzyły się, poczuła że to przejście do innej bajki.
Zaiste.
Poczuła tam swoją szarość w sobie, swą spolegliwość i głupotę, które dość sprytnie wyrosły jej w postaci chitynowego pancerza.
Nauczyła zadawać kilka pytań, których nie zadawała sobie nigdy w życiu, chociaż bywa rasową megalomanką.
Jak wielu pytań sobie jeszcze nie zadała...
Czy w ogóle zadajemy sobie jakieś pytania? Czy jest to nam do czegoś potrzebne?
Otóż tak. Dzięki temu można się rozwijać, albo po prostu dowiedzieć się kim jestem.
Jednak ta szarość nie daje spokoju. Niczym kwef przysłania.
I ciągłe zawroty głowy. Świat kołysze się nachalnie i nie chce odpuścić.
Przez co trzyma się kurczowo .
Nie jest rezolutna. Jest głupia.
A może chce.
W końcu głupi w życiu mają łatwiej.
Komentarze
Prześlij komentarz