Kloszard miał na imię Klemens. Dość pretensjonalnie, jak na
kloszarda. Nikt jednak nim się nie rodzi. To jest pewien proces. Klemens miał
około pięćdziesięciu lat. Pochodził z mieszczańskiej rodziny. Jako chłopaczek,
żył w dostatku i nie brakowało mu ptasiego mleka, nawet wtedy, gdy o kawę i
czekoladę, nie mówiąc o dobrym szampanie było ciężko. Jak nie trudno się domyślić
nowy system wzbudzał w nim odrazę. Do miłości również miał ambiwalentny
stosunek. Pozostało mu szlajać się po Łodzi i filozofować, czasem pomieszkując
u rodziny i znajomych, którzy starali się zachować pewien standard, otaczając
się nędznymi sprzętami, dając się zapchać komunistyczną papką.
Po rozstaniu z Joanną, postanowił
przetrzebić nieco kontener na śmieci. Bardzo go frapowało, co też ludzie mogą
wyrzucać w tych nędznych czasach, które ogólnie można wyrzucić do kosza.
Zazwyczaj trafiał na obierki. Zdarzały się jednak rarytasy w postaci starych
książek, potłuczonych zegarów. Tym razem jego oczom ukazała się walizka. Była
stylowa, z pięknymi okuciami. Nie udało mu się jednak jej otworzyć a ponieważ
nie była ciężka, postanowił więc zabrać ją na swoje stare, opuszczone poddasze,
gdzie czasami sypiał wspominając.
Komentarze
Prześlij komentarz