Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu "Szkice o wodzie pisane" CZ.1

Piękna, złota, polska jesień. Feeria złota przesłaniająca lazur nieba cieszyła oczy od samego rana. 
Początek jesieni, lata sześćdziesiąte. Joanna idzie parkową alejką w pięknej sukience, z epoki (uszytej własnym sumptem). Jej rude włosy, o średniej długości, uczesane również  w charakterze epoki - pięknie połyskują, współbrzmiąc z rdzą liści.
Idzie tak sobie, rozgląda się i zastanawia jak miną kolejne miesiące. Większość spraw planowanych przez ostatni czas, została sfinalizowana i teraz w spokoju mogła się wybrać na miły spacer. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie próbowała sobie zapełnić, choćby na siłę,  nadchodzącej pustki.
Snuła, więc różne plany. Poprzez to zamyślenie, dotarła do centrum. Zaczęła chodzić po Łodzi wyjątkowo korzystnie wyglądającej w jesiennych liściach. Przeglądała się idąc w witrynach sklepów, chcąc potwierdzić w swoim mniemaniu poczucie, że wyjątkowo pięknie dziś wygląda. Jej humor był w nadzwyczajnej kondycji. Postanowiła iść na kawę. Wymyśliła już nawet, ze zamówi białą kawę i szarlotkę z lodami... Szła jednak jak na złość chyba z pół godziny i ani jednej kawiarni! Wtedy zobaczyła szyld:
"WRÓŻENIE Z FUSÓW". Joanna była w tak dobrym humorze, że uznała to za rodzaj wyzwania od losu i weszła pospiesznie w bramę. Chwilkę się pokręciła, aż znalazła osobne wejście do lokalu na parterze. Zadzwoniła. Cisza. Zadzwoniła drugi raz... i znów cisza. Już miała iść, gdy drzwi zostały otwarte. Nikt się jednak w nich nie pokazał. Joanna nieco zniecierpliwiona weszła do środka.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr