Kot jest najpiękniejszy, kiedy walczy.
Koń prezentuje się najlepiej w pełnym galopie, pod dobrym jeźdźcem.
Wiewiórka najbardziej rozczulająco wygląda wtedy, kiedy je podarowanego przez nas orzecha.
Człowiek wtedy, gdy pochłania go coś bez reszty. Nawet jeśli są to znaczki pocztowe.
Ruch. Ruch ciągły. Ruch zmienny.
Mózg jest w ciągłym ruchu. Jest piękny, wspaniały. Mądrzejszy od nas samych, chociaż tak odrażająco wygląda rozstrzelony na ścianie.
Rozalia spojrzała w odmęty niedomytego lustra w swej łazience.
Nie znalazła tam nic ładnego, godnego uwagi. Oczy zgubiły swój blask, włosy były ulizane i szare, dłonie drżały jej od kilku dni bez znanego powodu. Złamany przed kilku laty palec u stopy zaczął uwierać, zmarszczki falowały, jak wzburzone morze. Rozpłakała się. Nie znajdowała powodów do zadowolenia. Nie znała niczego, co mogłoby ją zająć.
Stojąc przed lustrem rozpoczęła monolog. Coś na kształt ostatniego słowa przed skazaniem na śmierć:
- Nazywam się Rozalia Kowalska. Mam 29 lat. Z wykształcenia jestem pisarką. Straciłam źródło utrzymania, ponieważ przestałam pić i mój wydawca powiedział, że straciłam polot. Nie mam faceta, nie mam dziecka. Kiedyś lubiłam jeść surową marchew, ale od jakiegoś czasu bolą mnie zęby. Nie stać mnie na stomatologa, więc odmawiam sobie tej ostatniej przyjemności. Generalnie moje życie przejawia szarość śledzia i beznadzieję mgły. Nie wierzę w miłość. Wiem, że ludzie porażki to topielce. Topielce, którzy ściągają na dno najbliższych. Robią to bezwiednie. Ja właśnie jestem takim topielcem. Ciągnę na dno moich przyjaciół ciągle opowiadając im o moich niepowodzeniach i szukając w ich życiu czegoś, co również mogłoby być porażką, która mogłaby mnie pocieszyć. Nie jest nim ona ostatecznie. To mnie jeszcze bardziej zasmuca. Właściciela porażki również. W ten sposób wciągam go lekko pod wodę. Potem dodatkowo wprowadzam kolejne nuty niepokojącej szarości: umawiam się z nim na cmentarzu, mówię o śmierci, o marności naszej egzystencji, o starości.
Na koniec mówię o tym, że nie ma miłości. No bo jej nie ma. Jest jedynie zwiększona chęć przebywania z kimś, okraszona chucią. Jest czynnik ekonomiczny, społeczny, nawałnica hormonów, albo zwykła chęć pozyskania na wyłączność kogoś, kto ci imponuje. I to zwieńczone jest przywiązaniem, albo rozstaniem.
I wtedy toniecie. Ja też tonę.
Kiedyś byłam ładna. Wtedy pisałam bez przerwy. Miałam przekrwione gałki od dymu papierosów, ekranu komputera i niewyspania.
Teraz jestem obrzydliwa. Jak rozmazany mózg, który wyciekł komuś niespodzianie.
Jestem, żyję, stoję tu, ale formalnie już z sobą skończyłam.
Jakoś się to tak stało. Uszła ze mnie para. Pozostała wydmuszka bez serca i mózgu.
Teraz dokończę swego dzieła.
Nastąpiła długa cisza, a potem huk, potem już tylko głuchy stukot ciała o posadzkę. Mózg spływał po ścianie smutno parując ostatnimi słowami i ukazując się w lustrze.
Kilka miesięcy po śmierci Rozalii Kowalskiej wszystkie jej książki stały się najpopularniejszymi w dziejach literatury polskiej.
To był najlepszy krok, jaki mogła zrobić.
Dzięki temu pozostała dla wielu piękna i gładka, jak okładka gazety weekendowej z papieru kredowego.
Najpiękniejsi są ludzie odlegli, którzy są tak blisko. Nawet jeśli są tak daleko.
Wtedy są towarem luksusowym. Wtedy to jest KLASA!
Koń prezentuje się najlepiej w pełnym galopie, pod dobrym jeźdźcem.
Wiewiórka najbardziej rozczulająco wygląda wtedy, kiedy je podarowanego przez nas orzecha.
Człowiek wtedy, gdy pochłania go coś bez reszty. Nawet jeśli są to znaczki pocztowe.
Ruch. Ruch ciągły. Ruch zmienny.
Mózg jest w ciągłym ruchu. Jest piękny, wspaniały. Mądrzejszy od nas samych, chociaż tak odrażająco wygląda rozstrzelony na ścianie.
Rozalia spojrzała w odmęty niedomytego lustra w swej łazience.
Nie znalazła tam nic ładnego, godnego uwagi. Oczy zgubiły swój blask, włosy były ulizane i szare, dłonie drżały jej od kilku dni bez znanego powodu. Złamany przed kilku laty palec u stopy zaczął uwierać, zmarszczki falowały, jak wzburzone morze. Rozpłakała się. Nie znajdowała powodów do zadowolenia. Nie znała niczego, co mogłoby ją zająć.
Stojąc przed lustrem rozpoczęła monolog. Coś na kształt ostatniego słowa przed skazaniem na śmierć:
- Nazywam się Rozalia Kowalska. Mam 29 lat. Z wykształcenia jestem pisarką. Straciłam źródło utrzymania, ponieważ przestałam pić i mój wydawca powiedział, że straciłam polot. Nie mam faceta, nie mam dziecka. Kiedyś lubiłam jeść surową marchew, ale od jakiegoś czasu bolą mnie zęby. Nie stać mnie na stomatologa, więc odmawiam sobie tej ostatniej przyjemności. Generalnie moje życie przejawia szarość śledzia i beznadzieję mgły. Nie wierzę w miłość. Wiem, że ludzie porażki to topielce. Topielce, którzy ściągają na dno najbliższych. Robią to bezwiednie. Ja właśnie jestem takim topielcem. Ciągnę na dno moich przyjaciół ciągle opowiadając im o moich niepowodzeniach i szukając w ich życiu czegoś, co również mogłoby być porażką, która mogłaby mnie pocieszyć. Nie jest nim ona ostatecznie. To mnie jeszcze bardziej zasmuca. Właściciela porażki również. W ten sposób wciągam go lekko pod wodę. Potem dodatkowo wprowadzam kolejne nuty niepokojącej szarości: umawiam się z nim na cmentarzu, mówię o śmierci, o marności naszej egzystencji, o starości.
Na koniec mówię o tym, że nie ma miłości. No bo jej nie ma. Jest jedynie zwiększona chęć przebywania z kimś, okraszona chucią. Jest czynnik ekonomiczny, społeczny, nawałnica hormonów, albo zwykła chęć pozyskania na wyłączność kogoś, kto ci imponuje. I to zwieńczone jest przywiązaniem, albo rozstaniem.
I wtedy toniecie. Ja też tonę.
Kiedyś byłam ładna. Wtedy pisałam bez przerwy. Miałam przekrwione gałki od dymu papierosów, ekranu komputera i niewyspania.
Teraz jestem obrzydliwa. Jak rozmazany mózg, który wyciekł komuś niespodzianie.
Jestem, żyję, stoję tu, ale formalnie już z sobą skończyłam.
Jakoś się to tak stało. Uszła ze mnie para. Pozostała wydmuszka bez serca i mózgu.
Teraz dokończę swego dzieła.
Nastąpiła długa cisza, a potem huk, potem już tylko głuchy stukot ciała o posadzkę. Mózg spływał po ścianie smutno parując ostatnimi słowami i ukazując się w lustrze.
Kilka miesięcy po śmierci Rozalii Kowalskiej wszystkie jej książki stały się najpopularniejszymi w dziejach literatury polskiej.
To był najlepszy krok, jaki mogła zrobić.
Dzięki temu pozostała dla wielu piękna i gładka, jak okładka gazety weekendowej z papieru kredowego.
Najpiękniejsi są ludzie odlegli, którzy są tak blisko. Nawet jeśli są tak daleko.
Wtedy są towarem luksusowym. Wtedy to jest KLASA!
Kapitalny tekst, Rudolphino. Tym razem raczyłas nas groteską. Całkiem już po bandzie poszłaś .....
OdpowiedzUsuńMiała rację Sara w tym, co napisała o żonglowaniu klimatem :)
Ściskam,
Atos
Masz racje, Atosie. Swietne zmiany formy i atmosfery.
OdpowiedzUsuńPzdrawiam,
Sara
Dear Rudolphina, ecellent tale, congratulations.
OdpowiedzUsuńAnd, I agree entirely with Atos and Sara; you are a master of climate juggling between the tales :)
Greetings,
Elizabeth
Mnie bardzo sie podoba opowiadanie. I zmiany nastroja takze. Rudoplhina, gratuluje.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia,
Georgeta