Poranek. Lekki rozgrzeb. Kocia kupa melancholijnie zalega, owiana kołderką żwirku, przypominając tym samym zamyślonego jeża. Snuję się po domu w poszukiwaniu tabletki od bólu głowy. Głowa boli mnie już drugi dzień. Snując się tak chwilę, wysnuwam się zażywszy tabletkę - po pieczywo na śniadanie. A tam wszędzie matki z dziećmi. Matki zazwyczaj brzydkie, grube oraz ponure. Ale nie wszystkie. Dzieci natomiast piękne w sposób obiecujący. Uśmiechają się do mnie. Obserwują bacznie. Mają w sobie jakiś taki spokój i ciepło.
Kładąc bułki na stole zrozumiałam. Dopadło mnie. Kiedyś mnie ostrzegano. Nie sądziłam, ze to mnie zaatakuje.
Cała JA to teraz moja macica i mój mózg, które odbierają w sposób szybki i bezwzględny sygnały o dzieciach. Mieć dziecko, zrobić dziecko, spędzić czas z dzieckiem, czytać dziecku, gotować dziecku,
dostać coś od dziecka. Jedyne, co mnie ratuje to fakt że nie mdleję jeszcze z wrażenia nad śpioszkami i buciczkami. Ale KIEDY TO SIĘ STAŁO??? Jeszcze do niedawna po upojnej nocy z mężczyzną miałam podskórne lęki, czy aby natura nie wygra z cywilizacją. Modliłam się, upijałam, macałam piersi, wyczytywałam na żałosnych forach jak objawia się ciąża. Nie miałam złudzeń co do zasadności aborcji.
Teraz wspominając te ostatnie lęki, myślę sobie z błogością przekrawając bułkę, że byłabym w pięknym momencie mojego życia, pełna nadziei i miłości, do kogoś kto mnie również kocha (chociaż jeszcze nie potrafi tego nazwać). Kto będzie jakąś alternatywną formą mnie w nowych okolicznościach, może innej płci, innego wyznania. Takie ciekawe odbicie, które pokaże mi która część mnie jest dominująca, a która recesywna. To samo powie o swoim ojcu (?).
Popadłam w jakąś małą manię, którą jeszcze jestem w stanie obserwować w sposób obiektywny.
Mam jednak swoje obawy. Przeświadczenie o tym, że nic nie będzie już tak samo, że moja karta w sposób nieodwracalny zapisze się. Kolejna niepewność - nie mam ojca dla mojego dziecka. Mam multum cioć, wujków, ale nie ojca. Ojca, który powinien być dopełnieniem mnie a ja jego. Który wpisze się w stereotyp i rozhuśta go do formy dobrego, kochającego ojca.
Dziecko w końcu jest łaską, której pragną również mężczyźni. Dopiero niedawno zauważyłam w jak rozczulający sposób: w jednym pokoju siedział dorosły miły znajomy, który wydawał mi się raczej ekscentrykiem, skupionym na swojej pracy. Po pewnym czasie weszła tam kobieta z dzieckiem. Mężczyzna chciał nawiązać kontakt z chłopcem. Chłopiec jednak był nieco naburmuszony, bo coś mu nie pasowało i akurat epatował tym naokoło. Mężczyzna jednak nie ustawał w chęci nawiązania z chłopcem kontaktu. Nie pamiętam już czy doszli do jakiegoś porozumienia. Wzruszyła mnie jednak twarz tego mężczyzny, która wcześniej wydawała mi się jakaś taka ekscentryczna i dzika. Zmieniła się bowiem w miękką, o rozczulonych oczach, pełną mądrości i smutku wynikającego z braku własnego potomstwa.
Przy ostatnim kęsie bułki, nie wiem jak to się stało, ale ugryzłam się w język i przebudziłam z tych dywagacji. Mam jeszcze czas - podsumowałam, zostawiając w rozgrzebie kuchnię i szykując się na spotkanie w sprawie pracy.
Kładąc bułki na stole zrozumiałam. Dopadło mnie. Kiedyś mnie ostrzegano. Nie sądziłam, ze to mnie zaatakuje.
Cała JA to teraz moja macica i mój mózg, które odbierają w sposób szybki i bezwzględny sygnały o dzieciach. Mieć dziecko, zrobić dziecko, spędzić czas z dzieckiem, czytać dziecku, gotować dziecku,
dostać coś od dziecka. Jedyne, co mnie ratuje to fakt że nie mdleję jeszcze z wrażenia nad śpioszkami i buciczkami. Ale KIEDY TO SIĘ STAŁO??? Jeszcze do niedawna po upojnej nocy z mężczyzną miałam podskórne lęki, czy aby natura nie wygra z cywilizacją. Modliłam się, upijałam, macałam piersi, wyczytywałam na żałosnych forach jak objawia się ciąża. Nie miałam złudzeń co do zasadności aborcji.
Teraz wspominając te ostatnie lęki, myślę sobie z błogością przekrawając bułkę, że byłabym w pięknym momencie mojego życia, pełna nadziei i miłości, do kogoś kto mnie również kocha (chociaż jeszcze nie potrafi tego nazwać). Kto będzie jakąś alternatywną formą mnie w nowych okolicznościach, może innej płci, innego wyznania. Takie ciekawe odbicie, które pokaże mi która część mnie jest dominująca, a która recesywna. To samo powie o swoim ojcu (?).
Popadłam w jakąś małą manię, którą jeszcze jestem w stanie obserwować w sposób obiektywny.
Mam jednak swoje obawy. Przeświadczenie o tym, że nic nie będzie już tak samo, że moja karta w sposób nieodwracalny zapisze się. Kolejna niepewność - nie mam ojca dla mojego dziecka. Mam multum cioć, wujków, ale nie ojca. Ojca, który powinien być dopełnieniem mnie a ja jego. Który wpisze się w stereotyp i rozhuśta go do formy dobrego, kochającego ojca.
Dziecko w końcu jest łaską, której pragną również mężczyźni. Dopiero niedawno zauważyłam w jak rozczulający sposób: w jednym pokoju siedział dorosły miły znajomy, który wydawał mi się raczej ekscentrykiem, skupionym na swojej pracy. Po pewnym czasie weszła tam kobieta z dzieckiem. Mężczyzna chciał nawiązać kontakt z chłopcem. Chłopiec jednak był nieco naburmuszony, bo coś mu nie pasowało i akurat epatował tym naokoło. Mężczyzna jednak nie ustawał w chęci nawiązania z chłopcem kontaktu. Nie pamiętam już czy doszli do jakiegoś porozumienia. Wzruszyła mnie jednak twarz tego mężczyzny, która wcześniej wydawała mi się jakaś taka ekscentryczna i dzika. Zmieniła się bowiem w miękką, o rozczulonych oczach, pełną mądrości i smutku wynikającego z braku własnego potomstwa.
Przy ostatnim kęsie bułki, nie wiem jak to się stało, ale ugryzłam się w język i przebudziłam z tych dywagacji. Mam jeszcze czas - podsumowałam, zostawiając w rozgrzebie kuchnię i szykując się na spotkanie w sprawie pracy.
Witaj, Rudolphino. Bardzo trafne spostrzezenie. Ja rowniez czesto o tym mysle, bo i czas juz na to. Taka nasza kobieca rola na tym swiecie, by sie spelnic.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sara
Bardzo dziękuję Saro za te słowa.
OdpowiedzUsuń