Przejdź do głównej zawartości

Ilu zje iluzje?

Bałagan. Zwijam się kołdrą w kołtun. Staczam się z łóżka na stos brudnej bielizny.

Słyszę stukot wszystkich wystraszonych kroków, które pewnie stawiałam w całkowitej niepewności czegokolwiek. Wróciły wszystkie chwile, kiedy marzyłam o bliskości. Takiej, która zresetowałaby mnie, wycieńczyła na tyle że zapomniałabym.
Celibat z nudów przybija mi kolejne gwoździe na nagiętym karku.
Kolejna stacja. Wymioty kota w przejściu - na pamiątkę wszelkich niestrawności. Ciągłych niestrawności. Trudno trawić w bólu, kiedy czujesz że masz permanentną menstruację duszy.
Ból zgina kark, sztywniejesz, na raty łapiesz oddechy i powtarzasz, jak najsłodszą mantrę: "to minie, to minie, to minie....".
Nie mija.
Dalej do kuchni, pośród resztek , zgnilizny, pustych pojemników, z których uleciały motyle uśmiechów i kalorycznych, spokojnych myśli, które pozwalają ci spać. Przyklejam sobie skórkę od ziemniaka z namaszczeniem godnym szamana, żeby poczuć jeszcze raz ten czwartkowy obiad, kiedy w zamyśleniu uśmiechałam się do swoich myśli.
Byłam zakochana.
Tak. Aż śmiech bierze.
Było wiele takich czwartków, kiedy byłam zakochana i jadłam ziemniaki z błogim uśmiechem.
O szczęśliwe ziemniaki z szczęśliwych upraw!
I szczęśliwe kury!
Błogosławię was!

A w łazience gnije pranie.
A w kuwecie... jest całkiem do rymu.
Wyrywam sobie rzęsy siedząc na progu mieszkania. Chcę spojrzeć na swoje życie obiektywnie.
Gołym okiem.

Zdwojony napad bólu. Pełen wzgardy i pełen kary za chwilę spokoju, która się nie należała mi w żadnym stopniu.
Wiecie co?
Mdli mnie.
Doszło do mnie, że w życiu nie chodzi o to, o co chodzi zasadniczo.
To ma średnie znaczenie. Chyba, że zupełnie wszystko spieprzysz.
Ale jak płyniesz z nurtem i nie ma żadnych alertów, to możesz tak płynąć do doku o nazwie "Koniec" zupełnie bez spiny.

Chodzi o to, co się wydaje że nie istnieje. Co trudno nazwać, a nawet zobaczyć.
O jakiś meta poziom, który pojawia się, jak tęcza.
Już to łapiesz. I znika.
To coś równie dziwnego, jak fakt że kot może mieć sny.

I to to mnie gnębi. Że wszystko może być innym, niż jest. Że wcale może nie istnieć. Tak samo, jak Święty Mikołaj rozdający prezenty. Jest jedynie iluzją, którą karmimy dzieci. Świat też nas karmi iluzją i jesteśmy równie piękni, żałośni i straszni jak wtedy, kiedy z wielką naiwnością wypatrywaliśmy prezentów od brodacza w czerwonym kubraku.


Komentarze

  1. Jeden z najlepszych tekstów, Rudolfino :)
    Pozdrawiam,
    Atos

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle, że mała poprawka: Święty Mikołaj istnieje na parwdę. Ja to wiem .... :)
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr