Przejdź do głównej zawartości

Co by tu tak spsocić Panowie?

Pomimo przeziębienia - postanowiłam wreszcie iść na spacer, który od dawna chodził za mną.
Chociaż urodziłam się latem najlepiej czuję się jesienią. Uwielbiam te spacery, powietrze, słońce i taki dziwny spokój, senność, która połączona z grzanym winem - jest słodkim ulepkiem szczęścia dla duszy.
Pomimo tych projekcji i marzeń dziś piję tylko kawę, której fusy układają się w piękną ścieżkę. Tak piękną, że aż boję się, czy to szczęście uniosę.
I Hela też ma dziś dobry humor. Prowokuje mnie do zabaw i innych kocich psot.
W dodatku dziś rozważałam pewną wartościową dla mnie znajomość....
Poznałam go w dziwnych okolicznościach i od razu zamieszkaliśmy razem ( tylko na miesiąc niestety). Wraz z nim przemierzałam po JEGO Łodzi, chociaż współczesnej. Niesamowite jest słuchać historii sprzed lat. Najbardziej przypadły mi do gustu jego opowieści o studiach. Teraz już nie studiuje się z taką fantazją.
Człowiek o niesamowitym ciężarze gatunkowym. Chociaż zachowuje się nadal jak młodzian - ma coś z dystyngowanego dżentelmena. To chyba ten jego spokój i sposób wypowiadania się...
Mój osobisty Anioł Stróż, powiernik i jednocześnie wyśmiewacz wszelkich moich miłostek.
Jest tym rodzajem człowieka, który gdy wychodzi - pozostawia po sobie coś nienamacalnego. Jakiś fluid, atmosferę czegoś niezwykłego.
No i zaraził mnie upodobaniem do serdelków.
A potem wyjechał - łamiąc mi serce, jak wszyscy  mężczyźni w moim życiu ( no może oprócz mego brata ).
Dedykuję Ci ten kawałek Spleenu w dniu dzisiejszym. Taka mała transplantacja śledziony prosto z Bałut.
Wiedz, że to było trudne, bo tu z trzewi to flaki, wątróbki i serca jedynie nabyć można. Ale to byłoby zbyt banalne ;)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr