Przejdź do głównej zawartości

Ewolucje

Kot ze śmietanową grzywką, zasymilowana walka, mentalna defekacja, biegi boso nad morzem z jodem z Czarnobyla, drinki o kolorze odchodów, rozbieranie się i rozsiewanie po całym domu elementów ubrania...
Takie rzeczy dzieją się co chwila. Wystarczy tylko słuchać i patrzeć.
Kot jest upierdliwy, majta się pod nogami, a ty masz dłonie całe w śmietanie. Naturalną sprawą jest to, że się w niego wycierasz.
Równie naturalne jest to, że coś w twoim bilansie się nie zgadza, masz problem z nazwaniem tego, co boli.
Wtedy wybrzmi głos, mówiący Ci że zasymilowałeś walkę, że musisz jeszcze raz spojrzeć na swoje problemy, aby doświadczyć harmonii, aby twoje dłonie połączyły się w akcie pojednania z samym sobą. W tym celu musisz dokonać mentalnej defekacji, aby pozbyć się złogów w twoim pojmowaniu świata.
Potem raptem podbiega do ciebie mały, czarny człowieczek mówiący, że rozchorował się od jodu (z pewnością z Czarnobyla, bo inaczej jod nie jest szkodliwy) i biegania boso od Niemców do Rosjan w te i nazad. A wszystko przez to, ze jakiś pies z chorobą wściekłej szczęki - rozszarpał mu buty na atomy i nie mógł, jak normalnie ludzie - chodzić po plaży w butach.
Po takiej epopei należy koniecznie napić się unikatowego drinka ze wszystkiego, co masz. Tzn. wina, wódki i soku pomarańczowego ( a jak nie masz - to kup ).
Po tym alchemicznym procesie pozyskiwania mózgowstąrząsa nie pozostaje nic innego, jak wpaść do domu, szybko się rozebrać i zwyczajnie iść spać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr