Przejdź do głównej zawartości

Trudno tu o tytuł....

Jeśli ktoś uważa, że piekło, niebo i czyściec są jedynie poza obecnym wymiarem, w którym się znajduje - jest naiwny, albo po prostu czuje inaczej i chciałabym, żeby powiedział mi jak to jest.
Czytałam kiedyś powieść Bernharda, zdaje się - "Oddech". Opisywał tam rzeczywistość szpitalną.
Nie sądziłam, że mogła to być prawda ponadczasowa.
Labirynty korytarzy. Przedsionki, instrukcje mycia dłoni, zakładania dziwnych chałacików, foliowych ochraniaczy na buty. To wszystko jest, jak jakieś dziwaczne misterium, do którego musisz się tak dziwacznie przebrać.
Potem wchodzisz w inny wymiar. Wymiar piekła. Fabryki Zgonu. Ludzie jak dziwne kreatury - przypominające na poły larwy i trupy. Każdy jest do każdego podobny.
Mdły zapach spirytusu, stanięcie w miejscu znajdującym się między wymiarami życia i śmierci.
I to dziwne telepanie się ludzi. Larw w pajęczej sieci respiratorów, sączków i innych przyrządów, które w zasadzie nie wiadomo, czy nie są narzędziami tortur.
Zwykła śmierć jest przerażająca.
Śmierć w pajęczej sieci jest jednak czymś strasznym.
Wdychasz to cierpienie, nasiąkasz nim, by na koniec poczuć się jak na diabelskim młynie, który drga jedynie spazmatycznym drganiem konających, szarych, zapadających się w ziemię, rozpadających na atomy kiedyśludzi.
Wychodzisz na zewnątrz. Pozostaje tylko wypić coś neutralizującego tę szczepionkę cierpienia, zagłuszającego ogłuszenie. Pozwalającego zapomnieć o tym i żyć z szacunkiem dla życia.
Bo życie - piekło, niebo i czyściec są na ziemi.
Od nas zależy, czy będziemy w marazmie czyśćca, bólu piekielnym, czy w ekstazie unoszącej po chmury.
Nie czekajmy na śmierć. Nie myślmy o niej. Po prostu żyjmy i odejdźmy jak arystokraci arbitrzy życia, na naszych warunkach i w przez nas wybranym czasie, a nie jak niewolnicy śmierci.




Komentarze

  1. Really goood, Rudolphine, but somehow the English version is better. Maybe because I can understand it better I guess.
    Greetings,
    Helenka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr