Przejdź do głównej zawartości

Spleen a polityka związana z demografią...

Czasem doznaję iluminacji, jakowegoś niebywałego przebłysku geniuszu, czegoś co pobożni chrześcijanie nazywają natchnieniem przez Świętego Ducha. Na mnie taka łaska spływa czasem rano - na kacu, po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu (nie za dużej, ale także nie za małej).
Tak też zdarzyło się na początku zeszłego tygodnia, gdy to leżąc w łóżku - zaczęłam się przejmować demografią w naszym kraju. Jak wiadomo - starców przybywa, dzieci na ulicach wracające ze szkoły - wydają się czymś niezwykłym. Kobiety w ciąży traktuję niemal jak relikty.
I tu z odsieczą przyszedł mi pewien pomysł.
Nie od dziś wiadomo, że kobiety i mężczyźni nie dogadują się. Większość dzieci żyje w rozbitych rodzinach (w tym ja sama i nie uważam tego za coś traumatycznego ), są kobiety które chciałyby mieć dzieci i to nawet kilkoro, ale nie chcą się wkopać, bo niczego w życiu pewnym być nie można a zwłaszcza miłości ze strony ukochanego...
Problem jest. Ale!
Jakby tak wszyscy rozwodnicy i single płacili coś w rodzaju bykowego jak to było w poprzednim ustroju?
Pieniądze spływałyby do specjalnego funduszu dla kobiet wychowujących troje lub więcej dzieci. Dostawałyby one coś w rodzaju pensji za trud wychowania dzieci i poświęcenia swojego ciała dla nowych obywateli...
Jest to oczywiście szkic.
 Byłam bardzo szczęśliwa z tej nietuzinkowej, ciekawej myśli, która poważnie potraktowana - miałaby nawet przyszłość, bo przecież wszystkie dzieci nasze są... w szczególności te rodzące się w naszym kraju...
Potem jednak doszło do mnie, że zaraz byłby bojkot, że kobiety traktuje się przedmiotowo, jak inkubatory, że mężczyzn traktuje się przedmiotowo... że dzieci płodzi się, żeby harowały na nasze nędzne emerytury i fałdy starczej słoniny.
A potem do mnie dotarło, że to nie ma żadnego znaczenia. Nic się nie zmieni. I nie musi. Z resztą w Chinach jest przeludnienie i może być koniec świata, więc lepiej patrzeć na łączki jesienne i słoneczko i nie bawić się w politykę. Ona jest dla poważnych ludzi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr