Aksamitna, przytulna przestrzeń
rozpościerająca się ciepłą, lekko zgaszoną czerwienią kanap i ścian, w które
zapada się wzrok, a wraz z wchodzeniem w głąb, ciało.
Przenikające się wonie drogiego tytoniu i jeszcze droższych perfum. Wilgoć bijąca z ludzkich ciał, lekki, lecz nieuciążliwy zaduch zawisł w tym interesującym salonie. Panował tu dziwny półmrok. Oczy, nieprzyzwyczajone do niego w środku słonecznego dnia, miały duży problem, aby dostrzec detale. Widać było jedynie jakieś wężowisko ludzi, poruszające się w powolnym, lekko drapieżnym tempie. Gdzieś z kąta sączyła się muzyka z gramofonu, w którą wplatały się, co jakiś czas kobiece śmiechy i ogólne szepty...
Wkradła się tam zupełnie bezczelnie i niepostrzeżenie. Wzięto ją zapewne za jedną z pracownic tego wysmakowanego salonu.
Była młoda, o kształtach kobiecych. Ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę, czarne rękawiczki, czarne pończochy z idealnie prostym szwem z tyłu. Szła z gracją i pewnością siebie. Usiadła na jednej z wolnych kanap, w jednym z rozlicznych, dziwnych zaułków. W rogu stał mini-barek z karafką, w której zapewne była whisky. Nie cierpiała tego trunku, lecz uznała, że dla zachowania pewnej formy, poświęci się. Zasiadła ponownie na pluszowej kanapie, o wspomnianym już odcieniu czerwieni. Zażyła nieznaczną ilość pozyskanego płynu, poprawiła makijaż. Widać było, że mimo zewnętrznego opanowania jest zniecierpliwiona. Wyjęła, więc ze srebrnej papierośnicy cygaretkę, aby zabić czas w kłębach dymu.
Czas dłużył się niemiłosiernie, właśnie dochodziła do połowy cygaretki, gdy ktoś zmienił odtwarzaną płytę na jej ulubioną. Z głośnika popłynął swingujący jazz.
Rozpłynęła się nad swoim życiem, nad chwilami spędzonymi przy gramofonie, nad śnieżnobiałym gorsem, w który wtulała się w rytm muzyki.
Wtedy kotary rozpostarły się w sposób lubieżny i ordynarny, jak uda ulicznicy. Jej oczom ukazał się mężczyzna w kapeluszu, pod krawatem. Był krępy, ze śmiesznym wąsikiem.
Widać było po ich wzajemnych reakcjach, że się nie znają.
- Dzień dobry - wypowiedział lekko zachrypniętym i zaskoczonym głosem mężczyzna.
- Witam pana - odpowiedziała udając opanowanie
- Czy mogę się przysiąść? - Zapytał mężczyzna, nadal lekko skonfundowany.
- To zależy, ile pan płacisz - odpowiedziała dogaszając cygaretkę.
Mężczyzna położył na stole, obok popielniczki, spory plik pieniędzy.
Kobieta wzięła plik, przeliczyła.
- To jest poważny lokal, a nie byle speluna - powiedziała z oburzeniem, licząc, że mężczyzna nie ma więcej i da jej święty spokój.
Ku jej zaskoczeniu, sytuacja się jednak powtórzyła, mężczyzna znów wyjął plik pieniędzy.
Kobieta poczuła się zirytowana tą sytuacją. Nie przypuszczała, że facet ma taki tupet, a może wręcz przeciwnie. Może po prostu nie ma jasnego osądu sytuacji.
Tak czy inaczej, trzeba było podjąć decyzję.
Postanowiła jeszcze raz zagrać na zwłokę.
- Jedziemy do Bristolu. Wstała, patrząc wyzywająco, zabierając kolejny rulon pieniędzy i kurewskim zwyczajem wsadzając go w biustonosz.
Rozbawiła ją ta sytuacja, jej własne zachowanie i stanowczość, z jaką dyrygowała tym przysadzistym, męskim kołkiem.
Szła ciągle przed nim; poprzez wężowisko, następnie przez klatkę schodową. Gdy weszli w bramę, odwróciła się, przyparła go do ściany i mierzyła w niego lufą małego, kobiecego pistoletu.
- Spierdalaj i już się tu nie pokazuj - wyszeptała mu dość dobitnie i miażdżąco, wkładając mu pieniądze do kieszeni czarnego płaszcza, w który był ubrany.
Mężczyzna zachował się tak, jakby nauczycielka kazała mu siadać, uprzednio oświadczając, że otrzymuje ocenę niedostateczną. Mechanicznym ruchem odwinął się na pięcie i rozpłynął w świetle słońca, bijącym z ulicy.
Sama zaś wróciła na kanapę, tym razem nalewając sobie solidną dawkę whisky.
Przenikające się wonie drogiego tytoniu i jeszcze droższych perfum. Wilgoć bijąca z ludzkich ciał, lekki, lecz nieuciążliwy zaduch zawisł w tym interesującym salonie. Panował tu dziwny półmrok. Oczy, nieprzyzwyczajone do niego w środku słonecznego dnia, miały duży problem, aby dostrzec detale. Widać było jedynie jakieś wężowisko ludzi, poruszające się w powolnym, lekko drapieżnym tempie. Gdzieś z kąta sączyła się muzyka z gramofonu, w którą wplatały się, co jakiś czas kobiece śmiechy i ogólne szepty...
Wkradła się tam zupełnie bezczelnie i niepostrzeżenie. Wzięto ją zapewne za jedną z pracownic tego wysmakowanego salonu.
Była młoda, o kształtach kobiecych. Ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę, czarne rękawiczki, czarne pończochy z idealnie prostym szwem z tyłu. Szła z gracją i pewnością siebie. Usiadła na jednej z wolnych kanap, w jednym z rozlicznych, dziwnych zaułków. W rogu stał mini-barek z karafką, w której zapewne była whisky. Nie cierpiała tego trunku, lecz uznała, że dla zachowania pewnej formy, poświęci się. Zasiadła ponownie na pluszowej kanapie, o wspomnianym już odcieniu czerwieni. Zażyła nieznaczną ilość pozyskanego płynu, poprawiła makijaż. Widać było, że mimo zewnętrznego opanowania jest zniecierpliwiona. Wyjęła, więc ze srebrnej papierośnicy cygaretkę, aby zabić czas w kłębach dymu.
Czas dłużył się niemiłosiernie, właśnie dochodziła do połowy cygaretki, gdy ktoś zmienił odtwarzaną płytę na jej ulubioną. Z głośnika popłynął swingujący jazz.
Rozpłynęła się nad swoim życiem, nad chwilami spędzonymi przy gramofonie, nad śnieżnobiałym gorsem, w który wtulała się w rytm muzyki.
Wtedy kotary rozpostarły się w sposób lubieżny i ordynarny, jak uda ulicznicy. Jej oczom ukazał się mężczyzna w kapeluszu, pod krawatem. Był krępy, ze śmiesznym wąsikiem.
Widać było po ich wzajemnych reakcjach, że się nie znają.
- Dzień dobry - wypowiedział lekko zachrypniętym i zaskoczonym głosem mężczyzna.
- Witam pana - odpowiedziała udając opanowanie
- Czy mogę się przysiąść? - Zapytał mężczyzna, nadal lekko skonfundowany.
- To zależy, ile pan płacisz - odpowiedziała dogaszając cygaretkę.
Mężczyzna położył na stole, obok popielniczki, spory plik pieniędzy.
Kobieta wzięła plik, przeliczyła.
- To jest poważny lokal, a nie byle speluna - powiedziała z oburzeniem, licząc, że mężczyzna nie ma więcej i da jej święty spokój.
Ku jej zaskoczeniu, sytuacja się jednak powtórzyła, mężczyzna znów wyjął plik pieniędzy.
Kobieta poczuła się zirytowana tą sytuacją. Nie przypuszczała, że facet ma taki tupet, a może wręcz przeciwnie. Może po prostu nie ma jasnego osądu sytuacji.
Tak czy inaczej, trzeba było podjąć decyzję.
Postanowiła jeszcze raz zagrać na zwłokę.
- Jedziemy do Bristolu. Wstała, patrząc wyzywająco, zabierając kolejny rulon pieniędzy i kurewskim zwyczajem wsadzając go w biustonosz.
Rozbawiła ją ta sytuacja, jej własne zachowanie i stanowczość, z jaką dyrygowała tym przysadzistym, męskim kołkiem.
Szła ciągle przed nim; poprzez wężowisko, następnie przez klatkę schodową. Gdy weszli w bramę, odwróciła się, przyparła go do ściany i mierzyła w niego lufą małego, kobiecego pistoletu.
- Spierdalaj i już się tu nie pokazuj - wyszeptała mu dość dobitnie i miażdżąco, wkładając mu pieniądze do kieszeni czarnego płaszcza, w który był ubrany.
Mężczyzna zachował się tak, jakby nauczycielka kazała mu siadać, uprzednio oświadczając, że otrzymuje ocenę niedostateczną. Mechanicznym ruchem odwinął się na pięcie i rozpłynął w świetle słońca, bijącym z ulicy.
Sama zaś wróciła na kanapę, tym razem nalewając sobie solidną dawkę whisky.
"Room 666" Joanna Karpowicz z: obrazkovo.wordpress.com |
Czyli "czerwone latarnie i pistolet" miast arszeniku i starych koronek ....
OdpowiedzUsuńKapitalna atmosfera, genialny pomysł, gratuluję i pozdrawiam :)