Przejdź do głównej zawartości

Zagadka cz.1


Aksamitna, przytulna przestrzeń rozpościerająca się ciepłą, lekko zgaszoną czerwienią kanap i ścian, w które zapada się wzrok, a wraz z wchodzeniem w głąb, ciało.
Przenikające się wonie drogiego tytoniu i jeszcze droższych perfum. Wilgoć bijąca z ludzkich ciał, lekki, lecz nieuciążliwy zaduch zawisł w tym interesującym salonie. Panował tu dziwny półmrok. Oczy, nieprzyzwyczajone do niego w środku słonecznego dnia, miały duży problem, aby dostrzec detale. Widać  było jedynie jakieś wężowisko ludzi, poruszające się  w  powolnym, lekko drapieżnym tempie. Gdzieś z kąta sączyła się muzyka z gramofonu, w którą wplatały się
, co jakiś czas kobiece śmiechy i ogólne szepty...
Wkradła się tam zupełnie bezczelnie i niepostrzeżenie. Wzięto ją zapewne za jedną z pracownic tego wysmakowanego salonu.
Była młoda, o kształtach kobiecych.
Ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę, czarne rękawiczki, czarne pończochy z idealnie prostym szwem z tyłu. Szła z gracją i pewnością siebie. Usiadła na jednej z wolnych kanap, w jednym z rozlicznych, dziwnych zaułków. W rogu stał mini-barek z karafką, w której zapewne była whisky. Nie cierpiała tego trunku, lecz uznała, że dla zachowania pewnej formy, poświęci się. Zasiadła ponownie na pluszowej kanapie, o wspomnianym już odcieniu czerwieni. Zażyła nieznaczną ilość pozyskanego płynu, poprawiła makijaż. Widać było, że mimo zewnętrznego opanowania jest zniecierpliwiona. Wyjęła, więc ze srebrnej papierośnicy cygaretkę, aby zabić czas w kłębach dymu.
Czas dłużył się niemiłosiernie, właśnie dochodziła do połowy cygaretki, gdy ktoś zmienił odtwarzaną płytę na jej ulubioną. Z głośnika popłynął swingujący jazz.
Rozpłynęła się nad swoim życiem, nad chwilami spędzonymi przy gramofonie, nad śnieżnobiałym gorsem, w który wtulała się w rytm muzyki.
Wtedy kotary rozpostarły się w sposób lubieżny i ordynarny, jak uda ulicznicy. Jej oczom ukazał się mężczyzna w kapeluszu, pod krawatem. Był krępy, ze śmiesznym wąsikiem.
Widać było po ich wzajemnych reakcjach, że się nie znają.
- Dzień dobry - wypowiedział lekko zachrypniętym i zaskoczonym głosem mężczyzna.
- Witam pana - odpowiedziała udając opanowanie
- Czy mogę się przysiąść? -
Zapytał mężczyzna, nadal lekko skonfundowany.
- To zależy, ile pan płacisz - odpowiedziała dogaszając cygaretkę.
Mężczyzna położył na stole, obok popielniczki, spory plik pieniędzy.
Kobieta wzięła plik, przeliczyła.
- To jest poważny lokal, a nie byle speluna - powiedziała z oburzeniem,
licząc, że mężczyzna nie ma więcej i da jej święty spokój.
Ku jej zaskoczeniu, sytuacja się jednak powtórzyła, mężczyzna znów wyjął plik pieniędzy.
Kobieta poczuła się zirytowana tą sytuacją. Nie przypuszczała, że facet ma taki tupet, a może wręcz przeciwnie. Może po prostu nie ma jasnego osądu sytuacji.
Tak czy inaczej, trzeba było podjąć decyzję.
Postanowiła jeszcze raz zagrać na zwłokę.
- Jedziemy do Bristolu. Wstała, patrząc wyzywająco, zabierając kolejny rulon pieniędzy i kurewskim zwyczajem wsadzając go w biustonosz.
Rozbawiła ją ta sytuacja, jej własne zachowanie i stanowczość, z jaką dyrygowała tym przysadzistym, męskim kołkiem.
Szła ciągle przed nim; poprzez wężowisko, następnie przez klatkę schodową. Gdy weszli w bramę, odwróciła się, przyparła go do ściany i mierzyła w niego lufą małego, kobiecego pistoletu.
- Spierdalaj i już się tu nie pokazuj - wyszeptała mu dość dobitnie i miażdżąco, wkładając mu pieniądze do kieszeni czarnego płaszcza, w który był ubrany.
Mężczyzna zachował się tak, jakby nauczycielka kazała mu siadać, uprzednio oświadczając, że otrzymuje ocenę niedostateczną. Mechanicznym ruchem odwinął się na pięcie i rozpłynął w świetle słońca, bijącym z ulicy.
Sama zaś wróciła na kanapę, tym razem nalewając sobie solidną dawkę whisky.

"Room 666" Joanna Karpowicz z: obrazkovo.wordpress.com

Komentarze

  1. Czyli "czerwone latarnie i pistolet" miast arszeniku i starych koronek ....
    Kapitalna atmosfera, genialny pomysł, gratuluję i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr