Kolejny wieczór minął tak
samo, jak poprzedni - znów tam poszła.
Wczuła się w swoją rolę. Dziwiło ją to nawet, że nikt się nie
zorientował, że nie jest tu zatrudniona.
Muzyka znów sączyła się leniwie z gramofonu.
Usiadła w jednej z lóż, uprzednio lawirując nieco w poszukiwaniu wolnej.
Była już trochę zmęczona. Przychodziła tu już od tygodnia. Polubiła jednak whisky, którą piła rozglądając się po swojej loży. Tym razem trafiła jej się jakaś większą. Wkoło widniały portrety kobiet w erotycznej ekstazie: na koniu, na delfinie, na byku - takie kiczowate porno, usiłujące nawiązywać do mitologii greckiej.
Odpaliła sobie papierosa i chodziła wzdłuż tej "komnaty uciech". Bawiło ją to nawet.
W pewnym momencie usłyszała zgiełk - pijane kobiece i męskie śmiechy. Zbliżały się. Cała ta hałastra wlazła do loży, w której była. W ostatniej chwili schowała się za czerwoną, aksamitną kotarą. W ostatniej też chwili udało jej się zgasić papierosa, nie podpalając niczego.
Gromada ludzi weszła: trzy kobiety i dwóch mężczyzn.
Jeden z nich - to był ON. Serce załopotało jej. Stała w kącie, odcięta od wyjścia. Chcąc, bowiem uciec - musiałaby przeskoczyć przez wielkie pluszowe łóżko z baldachimem.
Nie było wyjścia - musiała czekać.
Hałastra zaś zajęta sobą, podpita - przeszła do głównego punktu spotkania.
Prowodyrem w tych zabawach był oczywiście - ON.
Człowiek o wielu twarzach, znany w kręgach politycznych i kulturalnych.
Udało się jej obserwować go przez wąski przesmyk między kotarami, który w międzyczasie znalazła.
Pasował do tych obrazów na ścianie. ON - jako niedźwiedź i te kurewki, w udawanej ekstazie pieszczące swoje nieco rozklapłe, niemoralne "morelki". Jego kompan zaś w kąciku zasnął z męskością na wierzchu - zapewne od nadmiaru alkoholu.
Ona zaś drżała cała w emocjach. Zastanawiała się, jak dokonać swej zemsty na człowieku, który zrównał jej karierę artystyczną z ziemią. Który publicznie oskarżył ją o pensjonarską grafomanię.
Czemu tu go chciała zabić? Wiedziała, że tu przychodzi. Ponadto nie ma nic bardziej upokarzającego i podniecającego, jak zabicie nagiego mężczyzny w luksusowym burdelu.
Stała tak już chyba z pół godziny, kiedy kurewki ulotniły się na znak gasnącego z lekka kandelabru.
Jego kompan nadal spał. ON zaś lekko przysypiał na wielkim łożu, popijając whisky.
Była możliwość, mogła wyskoczyć i zastrzelić go.
Nie mogła się jednak przemóc. Usłyszała jego grzmiący głos wyzywający ją od "cipeczek pensjonareczek", krew się w niej zagotowała na nowo. Wyjęła rękę zza kotary, wychylając się lekko - wycelowała w strategiczny punkt. Słyszała tylko przeraźliwy jęk.
Zaczęła miotać się za kotarą, natrafiła na okno i wyskoczyła z niego na przyległą przybudówkę.
Udało jej się uciec i rozpłynąć w mroku nocy.
Idiotyczna sprawa. Wręcz beznadziejnie głupia i niedorzeczna. Tak to jednak bywa, gdy pensjonarki chwytają za broń.
Muzyka znów sączyła się leniwie z gramofonu.
Usiadła w jednej z lóż, uprzednio lawirując nieco w poszukiwaniu wolnej.
Była już trochę zmęczona. Przychodziła tu już od tygodnia. Polubiła jednak whisky, którą piła rozglądając się po swojej loży. Tym razem trafiła jej się jakaś większą. Wkoło widniały portrety kobiet w erotycznej ekstazie: na koniu, na delfinie, na byku - takie kiczowate porno, usiłujące nawiązywać do mitologii greckiej.
Odpaliła sobie papierosa i chodziła wzdłuż tej "komnaty uciech". Bawiło ją to nawet.
W pewnym momencie usłyszała zgiełk - pijane kobiece i męskie śmiechy. Zbliżały się. Cała ta hałastra wlazła do loży, w której była. W ostatniej chwili schowała się za czerwoną, aksamitną kotarą. W ostatniej też chwili udało jej się zgasić papierosa, nie podpalając niczego.
Gromada ludzi weszła: trzy kobiety i dwóch mężczyzn.
Jeden z nich - to był ON. Serce załopotało jej. Stała w kącie, odcięta od wyjścia. Chcąc, bowiem uciec - musiałaby przeskoczyć przez wielkie pluszowe łóżko z baldachimem.
Nie było wyjścia - musiała czekać.
Hałastra zaś zajęta sobą, podpita - przeszła do głównego punktu spotkania.
Prowodyrem w tych zabawach był oczywiście - ON.
Człowiek o wielu twarzach, znany w kręgach politycznych i kulturalnych.
Udało się jej obserwować go przez wąski przesmyk między kotarami, który w międzyczasie znalazła.
Pasował do tych obrazów na ścianie. ON - jako niedźwiedź i te kurewki, w udawanej ekstazie pieszczące swoje nieco rozklapłe, niemoralne "morelki". Jego kompan zaś w kąciku zasnął z męskością na wierzchu - zapewne od nadmiaru alkoholu.
Ona zaś drżała cała w emocjach. Zastanawiała się, jak dokonać swej zemsty na człowieku, który zrównał jej karierę artystyczną z ziemią. Który publicznie oskarżył ją o pensjonarską grafomanię.
Czemu tu go chciała zabić? Wiedziała, że tu przychodzi. Ponadto nie ma nic bardziej upokarzającego i podniecającego, jak zabicie nagiego mężczyzny w luksusowym burdelu.
Stała tak już chyba z pół godziny, kiedy kurewki ulotniły się na znak gasnącego z lekka kandelabru.
Jego kompan nadal spał. ON zaś lekko przysypiał na wielkim łożu, popijając whisky.
Była możliwość, mogła wyskoczyć i zastrzelić go.
Nie mogła się jednak przemóc. Usłyszała jego grzmiący głos wyzywający ją od "cipeczek pensjonareczek", krew się w niej zagotowała na nowo. Wyjęła rękę zza kotary, wychylając się lekko - wycelowała w strategiczny punkt. Słyszała tylko przeraźliwy jęk.
Zaczęła miotać się za kotarą, natrafiła na okno i wyskoczyła z niego na przyległą przybudówkę.
Udało jej się uciec i rozpłynąć w mroku nocy.
Idiotyczna sprawa. Wręcz beznadziejnie głupia i niedorzeczna. Tak to jednak bywa, gdy pensjonarki chwytają za broń.
Komentarze
Prześlij komentarz