Po raz kolejny podróż...
tym razem do Wielkiego Świata.
Z murów Dworca Centralnego |
Wysiadam. Idę w stronę Al. Jana Pawła. Wsiadam w tramwaj. Idę na spotkanie równie nic nie znaczące jak wszystkie takie akcje w moim życiu. Idę niepewnie. Rzucam się na szalę losu, mówiąc sobie że jak zabłądzę... - to nie dotrę i tyle.
Moja szala zrównała się z szalą pewnej serdecznej brunetki.
Widziałam ją już w tramwaju, a potem kogoś pytała o ten sam cel, w kierunku którego ja zmierzałam. Udałyśmy się obie na przesłuchanie, po przemierzeniu progu pewnej instytucji obserwując: zwiewne dziewczęta, mężnych chłopców, praskich cwaniaczków z zapałką w ustach lub też małych powstańców niezrażających się licznymi obrażeniami.
Nasza obecność tam przebiegła szybko i sympatycznie, z mojej strony bez euforii.
Moja towarzyszka okazała się na tyle uprzejma, że po wyjściu z przesłuchania podjęła się ukazania Warszawy swoimi oczami.
Takiej Warszawy szybko bym nie zobaczyła.
Największe wrażenie zrobiła na mnie Politechnika Warszawska.
Miejsce tak piękne, czyste i ciche mimo swej monumentalności, że aż kręciło się w głowie.
Przeciekawa okazała się także Biblioteka UW. Zupełnie inaczej ujęta koncepcyjnie, niż nasze łódzkie rozwiązania.
Warszawa jest miastem idącym do przodu. Osadzonym w przeszłości, ale unoszącym się w przyszłość. Niesamowicie ożywcze uczucie, ale sądzę że na dłuższą metę chyba zgubne. Bo teraźniejszość jakoś mi umknęła.
Wkrótce miało nastąpić rozstanie z interesującą Ewą, która z początku jedynie sympatyczna i zwariowana - okazała się pewnym odbiciem mnie samej...
Kupiłam bilet.
Rozstałyśmy się.
Pozostały mi jeszcze ponad dwie godziny w tym mieście.
Pokręciłam się po podziemiach Centralnego, wykonałam parę telefonów, by na koniec przemóc moje wrodzone liczenie się z każdym groszem i wypić jedną z najdroższych kaw w moim życiu.
Specjalnie usiadłam twarzą do okna, aby popatrzeć na to ludzkie akwarium przepływające w sposób jednostajny i dość przewidywalny.
Wyszłam jeszcze raz na zewnątrz, by spojrzeć na miasto.
Poczułam straszną gorycz.
Doszło do mnie, że coś chyba mija.
Że czas wziąć rozwód z pewną częścią mojego życia.
Spojrzałam w górę, na monumenty naszych czasów.
Co będzie dalej?
Pozostaje szara rzeczywistość i motto z Dworca Centralnego.
Baardzo dobrze ... dostatecznie ... :) /żartuję,Dominika,pieknie to opisałaś;tym nardziej,że ja również kocham Warszawę (zaraz od kogoś pewnie dostanę po ryju ... ) Pracowałem tam kiedyś,jeszcze,jak to piszesz,"za komuny", w IMGW,właśnie na,a raczej w Biblitece UW oraz Instytutu Geologi .... piękne wspomnienia ... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i oczekuję następnych tekstów,
PS: kawa była wtedy równie droga .....
JA