Wyszłam dziś bardzo poirytowana z domostwa swego, z poczuciem że jak zwykle pojawiło się "szczęście w nieszczęściu", z poczuciem że ktoś mnie zdradził, że w zasadzie jestem silna, ale jakaś mała istota we mnie robi głupoty i właśnie dotknęła oślizgłych, śmierdzących wymiocinami - owoców.
Szłam wzburzona. Krokiem silnym, pewnym. Ludzie oglądali się za mną, zadziwiając dokąd ktoś TAKIM krokiem idzie. Bo TAKIM krokiem idzie się tylko kogoś zabić. I owszem. Poszłam zabić.
Tę małą larwę, która jątrzy, która nie wie czego chce i nie wie jak wyzwolić się od własnego, uwarzonego losu.
I dokonałam tej skrobaki z każdym krokiem, każdym uderzeniem obcasa.
Zostawiłam ją gdzieś w Śródmieściu.
Wróciłam do domostwa swego, wysprzątałam wszystkie ślady po niej.
A ona i tak zadzwoniła do mnie. Wcale nie umarła. Wraca.
Ja znów wychodzę, znów wybijam ją z siebie, a ona wraca. Wraca każdym możliwym sposobem.
Ale może kiedyś jej się znudzi. Bo mnie - nie.
Szłam wzburzona. Krokiem silnym, pewnym. Ludzie oglądali się za mną, zadziwiając dokąd ktoś TAKIM krokiem idzie. Bo TAKIM krokiem idzie się tylko kogoś zabić. I owszem. Poszłam zabić.
Tę małą larwę, która jątrzy, która nie wie czego chce i nie wie jak wyzwolić się od własnego, uwarzonego losu.
I dokonałam tej skrobaki z każdym krokiem, każdym uderzeniem obcasa.
Zostawiłam ją gdzieś w Śródmieściu.
Wróciłam do domostwa swego, wysprzątałam wszystkie ślady po niej.
A ona i tak zadzwoniła do mnie. Wcale nie umarła. Wraca.
Ja znów wychodzę, znów wybijam ją z siebie, a ona wraca. Wraca każdym możliwym sposobem.
Ale może kiedyś jej się znudzi. Bo mnie - nie.
Komentarze
Prześlij komentarz