Wujek Bonifacy siedział beztrosko w swoim pulowerku w romby, w śliwkowym krawacie i brązowej koszuli w prążki. Patrzył się na mnie i uśmiechał ironicznie.
Właśnie zdałam maturę i przyszłam pochwalić się wujostwu swoją cenzurą. Mam na sobie melancholię młodzieńczą i poczucie, że teraz zmienię świat, że zawojuję nim. Pomimo braku wnikliwej wiedzy na temat teorii kopernikańskiej - czuję się jak jej twórca. Teraz, gdy wyzwoliłam się z jarzma systemu szkolnego - każdy mój krok będzie kreował nową rzeczywistość, bo przecież weszłam w świat dorosłych.
Właśnie roztoczyłam cały ten mój entuzjazm przed kochanym wujem i właśnie od tego momentu ten dziwny uśmiech nie raczył zejść mu z twarzy. Patrzył na mnie tak długo, aż nie dobiegłam do trzydziestki.
Przez cały ten czas nie zgłębiłam wcale teorii kopernikańskiej, natomiast wiele teorii ekonomicznych, arkana Wolnego Rynku, krzywej popytu i podaży... Mam o wiele lepsze narzędzia, aby zawojować tym światem i może nawet uczyniłabym to, gdyby nie fakt, że wiedza i umiejętności wcale nie idą w parze z naiwnością. Naiwnością, że w istocie jestem kimś więcej, niż trybikiem. Dobrym, świadomym swoich "ząbków" ale zawsze trybikiem.
Właśnie wtedy, kiedy zorientowałam się - wuj przestał się ironicznie uśmiechać na mój widok, bo zaczęły mu się psuć zęby. Widać było na jego twarzy jedynie boleść.
Zadziwił mnie jednak kiedyś, przy świątecznym obiedzie. Zdarzyło się to wtedy, gdy jeden z moich synków w wieku czterech lat zaczął roztaczać wizję swojej wielkiej kariery przyszłego Napoleona ( był bowiem na etapie ołowianych żołnierzyków). Wuj Bonifacy pogłaskał go wtedy po głowie i powiedział, że wzrost już ma, zaciętość też, w sztuce strategii wojennej już ma niejakie doświadczenie - zostaje mu jedynie poznanie historii powszechnej Europy i sztuki fechtunku.
Misio (mój synek) bardzo był podbudowany tą myślą i od tej pory, przez kilka kolejnych lat czytaliśmy mu podręczniki do historii, nauczył się jazdy konnej, zaczął chodzić na szermierkę - słowem bez reszty oddał się swej wizji, jakby wierząc w to, że w dobie kałasznikowa, czołgów i samolotów niewykrywalnych przez radar - zostanie pierwszorzędnym Napoleonem.
Dopiero, kiedy poszedł do pierwszej pracy, zaznał pierwszej domowej dziury budżetowej, płaczu dzieci - jego wielkie idee skapitulowały, jak polska kawaleria przed niemieckimi czołgami.
I tak oto mit przeistoczył się w mit, a entuzjazm ulotnił.
Gdzie się on podział? Towarzyszył nam wszystkim tak ochoczo, pozostał jedynie przy tych, których nazywamy Wielkimi Wygranymi lub Wielkimi Przegranymi.
A wuj Bonifacy uśmiechał się nawet tak ironicznie w trumnie. Wtedy do mnie dotarło, ze ta nasza młodzieńcza dążność do wielkości - właśnie czyni nas nikim na przyszłość.
Właśnie zdałam maturę i przyszłam pochwalić się wujostwu swoją cenzurą. Mam na sobie melancholię młodzieńczą i poczucie, że teraz zmienię świat, że zawojuję nim. Pomimo braku wnikliwej wiedzy na temat teorii kopernikańskiej - czuję się jak jej twórca. Teraz, gdy wyzwoliłam się z jarzma systemu szkolnego - każdy mój krok będzie kreował nową rzeczywistość, bo przecież weszłam w świat dorosłych.
Właśnie roztoczyłam cały ten mój entuzjazm przed kochanym wujem i właśnie od tego momentu ten dziwny uśmiech nie raczył zejść mu z twarzy. Patrzył na mnie tak długo, aż nie dobiegłam do trzydziestki.
Przez cały ten czas nie zgłębiłam wcale teorii kopernikańskiej, natomiast wiele teorii ekonomicznych, arkana Wolnego Rynku, krzywej popytu i podaży... Mam o wiele lepsze narzędzia, aby zawojować tym światem i może nawet uczyniłabym to, gdyby nie fakt, że wiedza i umiejętności wcale nie idą w parze z naiwnością. Naiwnością, że w istocie jestem kimś więcej, niż trybikiem. Dobrym, świadomym swoich "ząbków" ale zawsze trybikiem.
Właśnie wtedy, kiedy zorientowałam się - wuj przestał się ironicznie uśmiechać na mój widok, bo zaczęły mu się psuć zęby. Widać było na jego twarzy jedynie boleść.
Zadziwił mnie jednak kiedyś, przy świątecznym obiedzie. Zdarzyło się to wtedy, gdy jeden z moich synków w wieku czterech lat zaczął roztaczać wizję swojej wielkiej kariery przyszłego Napoleona ( był bowiem na etapie ołowianych żołnierzyków). Wuj Bonifacy pogłaskał go wtedy po głowie i powiedział, że wzrost już ma, zaciętość też, w sztuce strategii wojennej już ma niejakie doświadczenie - zostaje mu jedynie poznanie historii powszechnej Europy i sztuki fechtunku.
Misio (mój synek) bardzo był podbudowany tą myślą i od tej pory, przez kilka kolejnych lat czytaliśmy mu podręczniki do historii, nauczył się jazdy konnej, zaczął chodzić na szermierkę - słowem bez reszty oddał się swej wizji, jakby wierząc w to, że w dobie kałasznikowa, czołgów i samolotów niewykrywalnych przez radar - zostanie pierwszorzędnym Napoleonem.
Dopiero, kiedy poszedł do pierwszej pracy, zaznał pierwszej domowej dziury budżetowej, płaczu dzieci - jego wielkie idee skapitulowały, jak polska kawaleria przed niemieckimi czołgami.
I tak oto mit przeistoczył się w mit, a entuzjazm ulotnił.
Gdzie się on podział? Towarzyszył nam wszystkim tak ochoczo, pozostał jedynie przy tych, których nazywamy Wielkimi Wygranymi lub Wielkimi Przegranymi.
A wuj Bonifacy uśmiechał się nawet tak ironicznie w trumnie. Wtedy do mnie dotarło, ze ta nasza młodzieńcza dążność do wielkości - właśnie czyni nas nikim na przyszłość.
Komentarze
Prześlij komentarz