Przejdź do głównej zawartości

Mozaika 3.

Wanna.
W wannie pływają wszystkie moje myśli: namiętności, niepokoje, czasem również histerie.
Nigdy jednak łzy. Kiedyś upijałam się w niej próbując, w towarzystwie innych kropel wyłuskać tę jedną, która zasoliłaby to jezioro i podniosła, chociażby zasoleniem do rangi morza.
Krzywiłam się, pociłam, pocierałam oczy, przypominałam najprzykrzejsze przeżycia. Prowadziłam monologi, całe tyrady na temat tego, że przecież z pewnością nie jestem na tyle szczęśliwa, aby nie mieć w sobie chociaż tej jednej. Słuchałam nawet muzyki żałobnej, ale po godzinnym seansie - zasnęłam. W skrajnym zniecierpliwieniu zalewałam sobie oczy szamponem, biczowałam lodowatym strumieniem, wpuściłam kota do wanny, aby mnie pokaleczył. Nie zaczęłam się jedynie ciąć i przypalać. Wiadomo mi od dawna, że nie jestem zdolna do wielkich poświęceń.
W wyniku tego wanna stała się rezonatorem moich licznych wybuchów śmiechu.
Istną muszlą koncertową dla śmiechu, rechotu, śmieszków, podśmiechujków i innych tego typu form małych, i dużych mających swą genezę w rozradowanej, rozmasowanej przeponie.
Wanna pozostała jeziorem, ja zaś jedynie wesolutką dziewunią niezdolną do bycia roniącą łzy matroną w "pieszczotach pian".
Szkoda. Wielka szkoda.
Pozostało mi być błaznem. Czasem mi za to wstyd. Widocznie jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
Przepraszam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr