Przejdź do głównej zawartości

Sobota - jak zwykle....

Krzątam się w sobotę, jak zwykle po domu, po mieście...
Józef Pankiewicz
"Targ na kwiaty przed kościołem La Madeleine", 1890, Muzeum Narodowe, Poznań
  

Mam taki swój nowy świecko-mieszczański zwyczaj. Od paru sobót chadzam na rynek i robię sobie całotygodniowe zakupy. Zapewne wielu z Was tak robi i nie widzi w tym nic dziwnego.
Dla mnie jednak, jako dla osoby, do której stopniowo dociera to, że to ja sama jestem panią swojego czasu wolnego, to ja dbam sama o stan swojej lodówki, o menu, opierunek i takie różne prozaiczne sprawy - to bardzo ważne.
Kiedyś jeżdżąc o jakichś nieludzkich porach na zerówkę do liceum, na drugi kraniec miasta - zastanawiałam się po co ludzie ustanowili taki stan rzeczy. Czy nie lepiej się wyspać, poczytać, podumać, zjeść coś i iść spać?
Długo z niedowierzaniem zadawałam sobie to pytanie.
Życie dało mi odpowiedź.
Był taki moment w moim życiu, że byłam całkowicie wolnym człowiekiem. Niezniewolonym nawet nadmiarem pieniędzy, ani obowiązków.
Okazało się jednak po dłuższej chwili, że tak się nie da żyć. Że pójście spać, śniadanie, poranne mycie zębów i czytanie książek, słuchanie muzyki, imprezy z przyjaciółmi - nie mogą być jedyną treścią życia.
To tylko elementy, które jeżeli ciekawie się poskłada i poprzeplata z pracą, nauką i innymi obowiązkami, dopiero nabierają wartości i dają prawdziwą wolność. W tym znaczeniu, że jest jej mniej, ale bardziej cieszy (nihil novi - powiecie... ).
I tak właśnie rytualnie postałam w sobotę leniwie, otrzepałam z liści i wybrałam na ryneczek. Porozmawiałam z paniami na stoiskach z kiszonkami, które mimo wężowiska kolejek i niesprzyjającej aury zawsze są uśmiechnięte, kupiłam na ulubionych straganach inne pachnące ingrediencje, by potem ugotować z nich obiad, posprzątać i ...
... niespodziewanie natknąć się na swoje wiersze z lat licealnych, kiedy byłam wstydliwą, ambitną, naiwną... zupełnie inną, niż teraz.
Czytałam te wiersze, niektóre mnie żenowały rzeczoną naiwnością, inne jednak... wydają mi się dojrzałe jak na sposób myślenia 16latki.
Czasem mam wrażenie, obserwując siebie z dystansu czasu, a także moje rodzeństwo, że nastolatek potrafi być dojrzalszy emocjonalnie od zupełnie dorosłego osobnika, z dowodem osobistym, NIPem, PITem, stanowiskiem, etc.

Choć to zawstydzające nieco, postanowiłam jednak opublikować kilka z tych wierszy, licząc na Waszą wyrozumiałość:





***

Otrzymałam metalowy kluczyk
od Życia
do życia

Poprzedni był plastikowy
i szybko się złamał

Ten ma gwarancję 
na czas bliżej nieokreślony

Metalowy kluczyk

Mogę nim otworzyć w sobie
radość, spokój, sen, wartości i cele
mogę otworzyć też inne

Teraz wszystko zależy ode mnie 
i od metalowej blaszki na kółeczku.

(3.12.2008)



 ***
Gdy przychodzi wyjść
po raz kolejny
z jednej z tymczasowych przystani
- czujesz się nieswojo
znów musisz zaczynać
pustkę ducha i pokoju zapełniać
 
Nonkonformisto

Zasupłaj swój tobołek
na kij nadziej go
westchnij ostatni raz...

Idź
za widnokrąg
Nie oglądaj
Idź
Szukaj siebie.

(chyba 2008r)



 ale żeby nie było, pisywałam też ckliwe wierszyki o miłości...



Adieu...


Wykopałam dół w ziemi
na urnę
z miłością do ciebie

Nie jest ciężka.
Kiedyś przecież miała skrzydła...

Ale boli.

Wykopałam dół w ziemi.
Schowałam w niej:
promyk zimowego słońca,
kilka chwil spędzonych obok,
wykrojony kawałek serca
i uśmiechy,
i pierwsze podanie rąk,
głosy, 
słowa...

Zakopałam
miłość do ciebie

Na mogiłce palcem nakreśliłam gorzkie słowa:
"Adieu"

(6.04.08)





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr