Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu: "Szkice sylwetek"

Poznałam ją latem. 

Ja byłam nieopierzonym stworzonkiem, które wyskoczyło ledwie z gniazdka i przeczłapało pół miasta, bo nie miało na bilet. Przeczłapało na pierwsze w swoim życiu przesłuchanie swojego głosiku, z prawdziwego zdarzenia.

Ona - kolorowa, stonowana, sympatyczna. 

Dała mi szansę i po kilku zaledwie tygodniach zaśpiewałam z nimi koncert.
To był bajeczny wieczór w sali lustrzanej  Pałacu Poznańskiego. Lato mokre, ale parujące ciepłem zewsząd. Hiszpańska fiesta na Piotrkowskiej. Ciągły śpiew, czerwone kwiaty i wino. Poznawanie się, poznawanie przeszłości i odczytywanie co się kryje za teraźniejszością...
Niebawem również wspólna przyszłość. Prawdziwie niezwykły świat lekko zadymiony, na stole tańczący królowie, walety i damy, oraz cicha Dama Pikowa. Rozważna, w sposób unikatowy krojąca tortillę, sącząca powoli wino i gwałtownie wsiąkająca wódkę. Tańczące Erato, Euterpe, Polihymnia, Kalliope i Melpomena szeptały nam do uszu. Nie działo się nic. Pozornie.
Jawiła mi się zawsze  Marioszką, pełną nowych powłok. Gdy już mi się wydawało, że zobaczyłam tę najmniejszą, bezbronną - okazywało się, że zaraz wyskakiwała kolejna.
Spokojny człowiek i porywająca artystka.
Siedzi przy stole, milczy, układa sprzęty wokół siebie z frapująca precyzją i tylko jej znaną logiką.
Stoi w kulisach, czeka na znak inspicjenta. Scenografia nie zmienia się, orkiestra gra nową sekwencję - ona już uprzedza fakt. Wbiega na scenę i wszystko staje się nowe, pełne treści. Kreuje rzeczywistość sobą nie czekając na nic, kierując własnym rozumem i wrażliwością.
Sztuka musi trwać!
Aktor musi grać.

Ze zbiorów Świętej Gromady

Komentarze

  1. Jaki piękny portret! Kilka kresek, a dokładniejszy od dziesiątków fotografii. Czekam na więcej! Nula

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz!
    To dla mnie ważne, że przeczytałaś ten szkic, a komentarz motywuje niebywale do napisania kolejnego!
    ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr