Przejdź do głównej zawartości

Z(a)łamany kręgosłup.

Rozgrzane miasto, parująca wilgocią ziemia, epatujące zamrozem kamienice.

Ludzie spacerujący po ulicy, z papierosem, piwem lub lodami. Patrzący na miasto, tak jakby je pierwszy raz widzieli, chociaż tu mieszkają. Patrzą w górę, rozglądają na boki, uśmiechają, śmieją, drepczą...
Zerkam w jedną z pustych witryn sklepowych. Nie widzę zbyt wiele. Przez mgłę brudu - widzę kręgosłup. Przywołuje mnie. Mówi, że jest złamany i ledwo się wije po swoich gruzach.
Ja jednak wiem, że kłamie.
Żaden złamany kręgosłup nie mówi, że jest złamany. Po prostu takim jest.
Przyglądam mu się bacznie. W istocie jest nadwątlony. Słania się z bezsilności. Wspomina lata swej świetności. Swój honor i determinację.
Wije się, płacze, miota na ziemi, ale po chwili powstaje. Zgarbiony. Jednakże idzie.
Jeszcze się wyprostuje. Może i przyklei się do płaszczyzny gruzowiska, ale wie jak wstać.
Wie i umie wstać.
To tylko chwilowa niemożność.
Chwilowe zachwianie.
Mały paraliż.
Jeszcze zatańczy tango na stole i będzie wyginać się jak chce na pohybel grawitacji, wszelkich losu wariacji, ewolucji, rewolucji, czy jak tam sobie chce to nazwać.
A jak nie, to przybędzie z odsieczą mały żółciutki chłopczyk, zamontuje temu kręgosłupu kręgosłup z igiełek, taki korekcyjny, a potem popchnie go swą małą, acz pewną rączką i powie:
"Beńdzie dobdzie"!

Komentarze

  1. Ruda kocham wszystkie twoje teksty, ale tym przebiłaś wszystkie. Jest cudowny!!! Może dlatego, że tak bliski mojemu sercu... W każdym razie "beńdzie dobdzie" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło, że się podoba, ale cały koncept tak naprawdę był Ewy, ja tylko napisałam to po swojemu...
    Miło mi, że kochasz moje teksty, w ogóle mi miło...
    Jeśt dobrze!!!! ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr