Przejdź do głównej zawartości

Natłok myśli potrafi się rzucić na sny ;)

Noc.

Jakiś dziwny pensjonat, w którym była sala do tańca z wytartym parkietem. I jeszcze jakaś dziewczyna, z którą razem tańczyłyśmy. Potem obserwowałam jak ludzie rozmawiali między sobą i negocjowali ceny noclegu w tym pensjonacie. Pokoiki były malutkie, ciasne od nadmiaru rozkładanych kanap, których przez ten ścisk nie dało się nawet rozłożyć. Okna były, jak w komórkach: tuż nad sufitem. Pomimo tego było w nich niesamowicie dużo światła i feeria papuzich kolorów.Odstręczały ich tylko pajęczyny. Jeden z mężczyzn nawet rwał je, jak sieci rybie. Ludzie chcieli tam nocować, bo wyczuwalne było jakieś zagrożenie. Wisiało ono w powietrzu, ale nie było wiadomo czy ono w istocie wystąpi. Potem okazało się, że ten pensjonat w jakiś dziwny sposób połączony jest z wielkim hipermarketem i kwiaciarnią. Dziwne było to, że zamiast kwiatów wszędzie były świerki w każdym rozmiarze. Nie wiem czemu, ale byłam pewna, że to kwiaciarnia Skrzydlewskiej. Nie weszłam tam jednak, świadoma że już jest po świętach. Wybrałam hipermarket. Wzięłam grzecznie koszyczek z przaśnego plastiku i postanowiłam zwiedzić to miejsce, i zapoznać z asortymentem. Już pierwsza półka utworzona z samych kartonów wzbudziła we mnie zadziwienie: wzięłam do rąk torebkę świeżych jagód z Krajów Trzeciego Świata, które były zapakowane jak suszone śliwki, pomimo tego były świeże i niepogniecione. Chociaż bardzo dawno nie jadłam jagód uznałam, że poczekam do lata. Wybrałam kawę, jakąś niesamowicie niezwykłą, o dziwo wyprodukowaną przez firmę Kamis.

Potem się obudziłam. Było słonecznie, jak w pensjonacie. Odczuwałam podobne napięcie,  może rodzaj niezdrowego podniecenia. Uznałam, że ten sen jest zupełnie absurdalny. Ale to była chwila. Potem wszystko się wyjaśniło i poukładało. Wszystkie te elementy, to pewne tropy. Które mój mózg przetransponował na sobie tylko właściwy sposób. Doszło do mnie kim jestem i czego chcę. Tylko termin: Kraje Trzeciego Świata przemknął w dziwny sposób...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr