Przejdź do głównej zawartości

O tym, jak kobiety piją przy barze... cz.3

Bar gdzieś w Łodzi, śnieg napadał po kostki. Miasto zdaje się być wymarłym. Nie przeszkodziło to jednak Annie i Gieni spotkać się znów na wódeczce.

Dziś obie siedzą nieco skwaszone. W zasadzie ani Anna, ani Gieni - nie miały się ochoty widzieć, ale jak to bywa przy takich spotkaniach - tak wyszło.

- Cóż tam Gieni u ciebie? - zapytała tendencyjnie Anna.
- To samo, co u ciebie. - wymruczała Gieni nieco sennie, ale dobitnie.
- Jejku! To ty wiesz? - z lekkim przerażeniem powiedziała Anna, w myślach modląc się, żeby to był tylko przypadek.
- No jak mam nie wiedzieć, przecież znamy się nie od dziś.
-Nie gadaj! Naprawdę masz to samo? - Anna zaczęła bać się nie na żarty. Czytała, bowiem ostatnio o pokrewności dusz i telepatii, co jeszcze bardziej podsyciło jej lęk przed faktem, że Gieni już wie o pewnych wstydliwych kwestiach.
- Wiesz, co? Następnym razem zacznę pić do lustra, bo mam wrażenie, że gadam do siebie.
- Gieni. Przepraszam cię, ale nie sądziłam, że mogłaś popełnić to samo głupstwo, co ja. 
- Nie. O to się nie musisz martwić, to nam na pewno nie grozi, to znaczy mnie nie grozi.
Anna odetchnęła z ulgą.
- Uff... to dobrze, Gieni, bo już się zmartwiłam. Wiesz. JA to sobie poradzę, ja zawsze wychodzę z takich sytuacji bez szwu, no ale ty z pewnością byś jemu zafundowała ich kilka...
- O czym ty mówisz? - Gieni ożywiła się i wypiła duszkiem zgrzewającą się już pięćdziesiątkę.
- No o tym profesorze, co o mały włos został moim mężem...
- O matko! Znów on? Czy ty nie możesz sobie dać spokoju z tymi facetami? Nie możesz sobie pobyć sama? Nie możesz czerpać radości z papieroska po dziesiątej w nocy, ze śledzika i czosneczku na kolacyjkę i bezkarnych wzdęć pod kołderką?
- Oj Gieni, Gieni... Ja jestem kobietą! Ja potrzebuję trochę miłości, czułości, no przecież wiesz jak lubię piękne buty, kwiaty, perfumy... Jakbym sobie sama miała to kupować, to już to nie byłoby takie piękne. To byłoby straszne! Nawet na liść sałaty i wodę mineralną z cytryną nie byłoby już mnie stać.
- No tak... Jakżebym mogła zapomnieć. Wybacz. Kontynuuj swoją opowieść.
- Tak. Po obiedzie rodzinnym nie odzywał się do mnie chyba z dwa tygodnie. Nawet zapomniałam, że istnieje, a tu nagle dzwonek do drzwi! Panowie z meblami do mnie do sypialni! Na śmierć o nich zapomniałam. Pół dnia montowali. Ale wiesz? Teraz ta sypialnia ma swój sznyt. Jest taka kompletna. Piękne łóżko, wygodny materac, no i wielka szafa z lustrem. I ma takie fajne półeczki, szufladeczki... Tylko wiesz? Toaletka mi się nie zmieściła. Ja nie wiem, jak ja wymierzałam tę sypialnię. Musiało mi się coś pomylić, tak byłam przejęta przy wybieraniu...
- Anka! Co ty gadasz? Przecież masz debet na obu kartach kredytowych!
- No właśnie. Ale wiesz... No jak wtedy poszliśmy do niego, to chciałam sobie z nim porozmawiać, wypić wino, posłuchać muzyki, potańczyć nago noga przy nodze o wschodzie słońca, a ten od razu przeszedł do rzeczy i zasnął. Chrapał tak strasznie, że nie mogłam sobie miejsca znaleźć. No to chodziłam po tej jego szyfonierze no i tak jakoś... Naszło mnie, ze może sobie zapalę, ale on nie pali. No i poszłam do bankomatu. A pin do jego karty już znałam, bo kiedyś przy mnie z nonszalancją płacił za kolację. I tak sobie pomyślałam: ciekawie ile ma na tym koncie? No i tak chodząc po nocy z kilku bankomatów wypłaciłam sobie dziesięć tysięcy... Dziwna sprawa. Miałam wypłacać dalej, ale się trochę wystraszyłam. Ta jego szyfoniera jest niedaleko domu, więc zaniosłam pieniądze do bieliźniarki i wróciłam do mojego ukochanego. No, ale on cały czas spał. No to napuściłam sobie wody do wanny, po takich emocjach trzeba się odprężyć... - Gieni przez cały czas trwania opowieści piła, pewna tego, ze Anna znów coś zmyśliła.
- No super... Wszystko pięknie, ładnie, ale już cię chyba policja ściga.
- Nie no, co ty? Ja jestem profesjonalistką! Trochę wypiliśmy, więc byłam pewna, że na drugi dzień nie wszystko będzie pamiętał. Ale jak tak siedziałam w tej wannie, to pomyślałam, że on taki opanowany człowiek nigdy by tak kasy nie wypłacał... No wiesz, że zwęszyłby podstęp. Wyszłam z wanny, w poszukiwaniu mąki, no, ale on w tej szyfonierze bywa tylko w jednym celu i jakoś niespecjalnie chodzi o gotowanie. Nie wiedziałam, co zrobić! Ale wtedy wpadłam na genialny pomysł! Wyjęłam wszystkie swoje tabletki, wiesz te przeciwbólowe i pokruszyłam na idealny biały proszek... No, ale wydawało mi się, ze za mało to poświęciłam jeszcze moje antykoncepcyjne. W sumie dla dziesięciu tysięcy... Czemu nie? No i pokruszyłam to wszystko, uformowałam w dwie ścieżki, resztę rozmazałam na stoliku, zrobiłam tytkę z jednej dwusetki, żeby było jak na filmach.
No a potem to jasna sprawa... Wstał, zobaczył zadziwił się, na drugi dzień rwał sobie włosy z głowy, że tyle pieniędzy wydał nie wie, na co...
- No nie gadaj, że łyknął to?
- No a jak! Jejku jak ja strasznie kłamię! Jak mnie zapytał, czy ja pamiętam, co robił w środku nocy i na co wydał kasę powiedziałam, że byliśmy w kasynie. Tylko miejsca wypłat się nie zgadzały... ale tak był wstrząśnięty, że nawet nie skojarzył. Niezła opowieść, co? - Gieni spojrzała na nią i nie wiedziała, co myśleć. Anka chyba jednak nie kłamała. Ale skąd jej się biorą takie pomysły? 
- A jak jest po wciągnięciu przeciwbólowych?
- Oj Gieni, Gieni ty sobie ze mnie kpij! Ja ci powiem jedno: szczęściu trzeba pomagać! Ot, co!

Komentarze

  1. Taaak; toż to poradnik dla niewinnych panienek (z dobrych domów ....)
    Dostrzegam potencjalną dużą szkodlwośc społeczną tekstu i wnoszę o powiadomienie MO .... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cenzura i decyzja ostateczna powinna leżeć w gestii Dzielnicowego

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chodzi o Dzielnicowych, to mamy sztamę i zaległą kawę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rudolfino zacna i cnotliwa,to się nazywa przestępczość zorganizowana,połączona z przekupstwem wysokiego przedstawiciela organów ścigania ... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli - zbrodnia i korupcja :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nazywając to inaczej:

    Zbrodnia i...kawa.

    OdpowiedzUsuń
  7. która jednak, nadal pozostaje w sferze fikcji... szczęśliwie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr