Przejdź do głównej zawartości

O tym, jak kobiety piją przy barze... cz.6

Póki, co, jeszcze nie biuro porad dla kobiet, lecz znów bar gdzieś w Mieście Łodzi. Śnieg znów sypie, jakby chciał zamienić całe miasto w białą pustynię. Obie dziewczyny siedzą już przy barze od dłuższej chwili. Panuje między nimi umiarkowane ożywienie. Gieni wygląda nawet na bardzo zmęczoną. Piją piwo z sokiem imbirowym
- I czyli co? Pożyczyłaś od Marka z ósemki? Matko! Przecież on ma ogromny, feromonowy potencjał! - Powiedziała Anna z lekkim obrzydzeniem rysującym się na jej idealnie umalowanej dziś twarzy.
- No właśnie. Ale to był totalny przypadek. Zapukał do mnie, czy nie mógłby się dorzucić do prania, bo jemu pralkę szlag trafił. Nawet nie wiesz, jaka była moja mina. Uśmiechnęłam się do niego jak do własnego przeznaczenia. Wzięłam ten cały kubeł, wrzuciłam z zatkanym nosem do pralki, ładując pralkę w rękawiczkach jednorazowych oczywiście. Normalnie bym mu odmówiła, niech sobie u mamuni swojej pierze, albo jakieś innej, równie nieszczęśliwej kobiecie niech da te swoje brudy. No, ale, jak wiesz miałam nóż na gardle.
- Widzisz Gieni? Wszystko się układa po naszej myśli! 
- No nie wiem... Wyprałam te jego gacie i inne artefakty, rozwiesiłam, wyjęłam też kilka gratów po Michale. Swoją drogą nie wiedziałam, że mam ich tyle. I nasze wspólne zdjęcia, płyty, których słuchaliśmy w kółko, do zdarcia, jego krawat, pędzel do golenia, nawet tę jego brzytwę znalazłam, co mu schowałam, bo bałam się patrzeć rano, jak się tym golił. Zupełnie zapomniałam, że to mam. Zadzwoniłam do niego, że znalazłam tę jego brzytwę, żeby sobie zabrał. W końcu aż taka nie jestem, żeby bezrefleksyjnie wyrzucać cudze pamiątki. Nawet, jeśli należą do kogoś, kogo nie mam ochoty widzieć.
- No, co ty? Zadzwoniłaś do Michała... No nie. Znów wejdzie z tymi swoimi kowbojkami z aligatora w twoje życie! Mówię ci! Ty niby jesteś taka konkretna, ale serce masz za dobre.
- No właśnie. Wszystko się skumulowało jednego dnia. Najpierw przyszedł Michał. Atmosfera była grobowa. Zabrał tę swoją brzytwę na całe szczęście, bo po spotkaniu z nim, pocięłabym się nią. Niby piliśmy sobie kawę, ale ja ze stresu do swojej dolałam  setkę whisky, jak nic. Posiedzieliśmy tak z godzinę, popatrzyliśmy sobie w oczy, powzdychaliśmy. W końcu zrobiło mi się tak mdło, że powiedziałam, że idę na basen za pół godziny. Zrozumiał aluzję i poszedł. Wiesz, co? Nie sądziłam, że takim sentymentem darzę facetów, z którymi byłam. Patrzyłam na jego facjatę i czytałam z niej różne chwile. Koszmar. Tak się na siebie za to wkurwiłam, że po jego wyjściu wypiłam prawie butelkę wina. Prawie, bo zaraz przyszedł Marek, żeby odebrać pranie. Też nie miał, kiedy. Wysępił ode mnie lampkę wina i jakoś go wykopałam. Byłam już tak pijana, że zapomniałam, po co u licha prałam te jego łachy. Odetchnęłam sobie, wypiłam whisky na sen i nawet marzyłam, żeby już się nie obudzić. Ale na drugi dzień obudziłam się ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. I to, z kim! Z kocim grabarzem. Wyobraź sobie, że dorobił sobie klucze do mojego mieszkania psychopata jeden. Wykopałam go w szale, pobiegłam po nowe zamki i szybko je wymieniłam. Koło południa ległam spokojnie w wannie, a tam esemesy od nich trzech...

- No tak z mężczyznami sytuacja jest jak z lawiną. Jak nie ma, to nie ma, ale jak już się jeden pojawi, to potem całe ich stado cię przygniecie. Tak zawsze mówiła moja babcia. - Skwitowała to wszystko Anna, wielce współczująca Gieni. No, bo każdy z tych trzech pożal się Boże muszkieterów – był bez kasy i klasy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr