Przejdź do głównej zawartości

Para-bajka na smętny piąteczek.

Idzie sobie dziewczyna. Wszyscy mówią, że jest ładna i inteligentna, że ma charyzmę, jest duszą towarzystwa. A nawet, że jest dojrzała jak na swój wiek. Ogólnie pieją z zachwytu. Podziwiają, o mało brawa nie biją, gdy wchodzi i nie padają na kolana, kiedy wychodzi.
A kimże ona tak w zasadzie jest?
No i tu są schody.
Myśląc nad tym przysiadła na ławce w parku i zapaliła papierosa.
Oczywiście z tyłu głowy usłyszała, że to wybór powolnej i bolesnej śmierci.
- Hm... w zasadzie, to mogłabym dziś przyjąć śmierć. Wszystko mi jedno - pomyślała w głębi ducha.
Ma wszystko, czego jej potrzeba. Desperuje bez sensu. Ale jest w takim głupim momencie w życiu, kiedy trzeba podjąć decyzje, zawrzeć pewne umowy przede wszystkim z samą sobą.
- Bla, bla, bla.... A może tak rzucić to wszystko, czemu się tak poświęcałam w cholerę? - Krew się w niej zagotowała, a nozdrza rozszerzyły, jak gończemu psu.
Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że zawsze musiała coś rzucić. W niczym nie przejawiała geniuszu. Wizja rzucenia więc kolejnej pasji, która dusi ją i tłamsi, zamiast być zbawiennym remedium wypełniała ją bezbrzeżnym rozmarzeniem.
- Ja jestem za słaba, za głupia, nie mam koneksji. W zasadzie nie ma we mnie tego, co jest w innych. Tych, co się nadają. A mnie się nie chce tego mieć. Mnie jest dobrze tak, jak jest. A może to kwestia tego, że nie potrafię się już tak zapalić? Że straciłam swoje ideały, które przez los zostały wdeptane w ziemię?
Tak. Nasza postać, jest w istocie postacią tragiczną. Uwikłaną we własne zwątpienia, psychiczną i fizyczną słabość, i ogólne otępienie.
Może kiedyś się odrodzi jak Feniks z popiołów?
A może obudzi, jak Królewna Śnieżka?
A może jak stary niedźwiedź, co mocno śpi?

Morał: Życie ma coś z baki, tylko pozwólmy jej się napisać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr