Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2014

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw

Poznawczy skurcz.

Zatrzymałam się. Nie wiem w zasadzie czemu. Po prostu szłam i coś we mnie zaciągnęło hamulec. Nawet nie wiem gdzie przelotem krążyły moje myśli, bo zawsze sobie krążą. Ostatni krok postawiłam gdzieś na środku chodnika. Nie mogłam się ruszyć, tak jakbym miała jakiś dziwny skurcz całego ciała, który zespolił mnie z betonem. Nic przez moment nie czułam, nie widziałam, nie słyszałam. Po prostu stałam. Po jakimś czasie, straszne długim dla mnie, który może w istocie był ułamkiem sekundy powoli uniosłam nogę, aby postawić pierwszy krok. Strasznie się go obawiałam. Ruszyłam jednak i powróciłam do poprzedniego tempa. Cały dzień mi minął i zastanawiałam się o co chodziło, że mnie unieruchomiło. Dopiero kładąc się spać zrozumiałam pewną sytuację sprzed kilku lat, nad którą przeszłam do porządku dziennego, bo uznałam że nie ma co tego rozkładać na czynniki pierwsze. Chodziło o śmierć mojego przyjaciela. Nagłą, samobójczą śmierć człowieka, który strasznie kochał życie. Miał na imię Kazik. K

Do gniewnych ludzi.

Gniew. Padam ofiarą waszych gniewnych słów, które wykrzykujecie we mnie, plując przy tym, wybałuszając oczy, pocąc się nadmiernie. Rzucacie obelgami, obarczacie poczuciem winy. Moglibyście to chociaż zrobić w białych rękawiczkach, językiem dyplomacji. Wtedy zdobylibyście moje uznanie. Teraz prowadzicie do tego, że zapytam was po fali krzyku, czy to wszystko; po czym wyjdę. Nie bawi mnie bycie wdeptywanym w ziemię. Człowiek powinien umieć radzić sobie ze swoimi emocjami, zachować twarz, nie zaś obnażać mięsożerne bydlę, które potrzebuje ofiar, aby utulić swe lęki i frustracje w strumieniach bulgoczącej krwi i spazmatycznym drżeniu ofiary. To uwłacza człowieczeństwu. Nikt zapewne z was mając sraczkę, nie zrobiłby jej na środku skrzyżowania, aby obnażyć toczącą wasze flaki destrukcję. Czemu więc robicie to z własnymi emocjami? Czemu obsrywacie wszystko naokoło i uważacie, że jesteście panami świata? Czy nie słyszycie w każdej wykrzyczanej przez was sylabie słabości, miernoty i

Ze świata ułudy.

Ach... jak cudownie jest żyć w ułudzie: w zapachu lilii, delikatnym, wiosennym słoneczku, słodyczy graniczącej z ekstazą, nie zaś mdlącym przejedzeniem. Czemu tak łatwo przychodzi nam wierzyć w bajki? Czemu fruniemy na oślep w odurzeniu, zamiast zastanawiać się gdzie czyha pajęcza sieć? Przecież dzięki temu pozbylibyśmy się śmieszności, infantylności naszych działań, a pozyskalibyśmy cudowny pragmatyzm dający jeszcze cudowniejszą równowagę. Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć kilka kroków do przodu. Odrzucamy jednak możliwość przejrzenia na oczy upatrując czasem w przypadkach - rzeczy nadzwyczajnych, magicznych, będących kamieniami milowymi w naszym smutnym życiu. Życiu, które w istocie może takim nie jest. Przez sam jednak fakt, że znamy je dość dobrze - jego barwy blakną w naszych oczach, epatując nas nieznośną "pastellozą" wywołującą mdłości i apatię. Szukamy więc jakiegoś błysku, omenu, albo innej bzdury, która w sposób magiczny, czy też metafizyczny odmieni n

Prawdziwy człowiek.

Tak. Jestem oszustem. Oszukuję. Całe życie. I wcale nie kłamię. Ja wierzę w tę rzeczywistość, którą stworzyłem. Nie jest ona specjalnie wybitna, ani bezpieczna. Nie jestem ani ciamajdą, ani herosem ale po co Wam to wiedzieć? Z resztą i tak widzicie czasem coś, czego w istocie nie ma.  Chcecie to widzieć, bo dzięki temu jesteście w stanie wytrzymać z kimkolwiek. Dorabiacie sobie ideologie do obcowania z innymi, z samymi sobą, tylko po to, aby przetrwać. Tak więc nie jestem ani taki, jakbym mógł być, ani jakim może jestem. Jestem tylko w danym momencie. Wtedy tworzę całość. To jak na zdjęciach: na jednym wyglądam poważnie, na drugim staro, a na trzecim mnie nie sposób poznać bo "coś tam". Może i nawet czasem czegoś prawdziwie chcę, pragnę, pożądam. Sama jednak dążność już mnie zmienia, przeistacza w drodze do celu.  Czy to złe? Może coś kiedyś nawet przegrałem przez to, może w ogóle jestem zwyciężonym przez lawiranctwo. Z drugiej jednak strony nie czuj