Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2013

Rytualne wieszanie co wieczór

Zawieszona, dyndająca na stryczku przeszłości i teraźniejszości, trzymająca w ręku butelkę z produktem alkoholowym, odmierza sobie niczym wahadło czas do świetlanej przyszłości. Jakże idiotycznym jest wspominanie spraw i sytuacji, które całościowo są jak ziarnko piasku. Niemające żadnego istotnego znaczenia, będące jedynie tłem, przypadkiem, przygodą z lat bezgrzesznych. Ziarnko piasku w trybach romantycznie-histerycznej psychiki - totalny bezsens. A jednak odbija się czkawką pijacką co jakiś czas. Gdy racjonalizowanie życia staje się bezsensowne na chwilkę...  Idiotyzm. A może taki cierpiętniczy onanizm? Może tak naprawdę, po prostu boi się iść do przodu i tapla w sosie słodko-kwaśnym? Może jej tak wygonie? Może tego nie zmieniać? A NIECH SIĘ WIESZA CO WIECZÓR KRETYNKA! No i się wiesza rytualnie, bezsensownie, bezcelowo marnując wielokrotnie czas na pewną idiotyczną sekwencję, w próżni całościowej. Totalna, wielokrotna niedojrzałość. Powisiała trochę, poonanizowała się

Zapiski na zatęchłej papeterii

Patrzę na ładną dziewczynę,  taką "z pudełeczka" - jak mawia moja Babcia. Ma idealną fryzurę, kształtne paznokcie, idealną cerę, błysk w podkreślonych konturówką idealnie oczach. Na grafitowej bluzce z dzianiny lśni przy jej szyi malutki, misterny koronkowy kołnierzyk. Szuka czegoś w torebce. W tym celu wyjmuje z niej zawartość. Wszystko kwieciste, stylowe, z klasą. Jest zapracowana, zadbana, zaręczona... Zawsze chciałam być taką różową dziewczynką. Dziewczynką - laleczką. Z misiami na półkach w pokoju, z papeterią w szufladzie biurka, na którym zawsze panuje idealny porządek. Dziewczyną -vintage... taką wtuloną w bezpieczeństwo, ciepło, idealną rodzinę z żurnala. Dziewczynką zakochaną w swojej mamie, która starannie maluje się na bal, galę, do teatru. Los chciał, że nie mieszkam w dzielnicy willowej, ale na Bałutach, że jestem mniej dziewczęca, ale nie mniej szczęśliwa. Raczej ciesząca się z innych rzeczy. Jednak pewnych elementów, skrawków, strzępów, kt

Moja głowa...

Zaglądam do niej często. Jest tam coś w przybliżeniu, jak w moim mieszkaniu - raz porządek, innym razem pobojowisko. Ale zawsze jest sympatycznie i wesoło. Nawet wtedy, gdy nie powinno być wesoło. Przez moją głowę przewija się wiele mądrych treści. Niektóre z biegu rozumiem, inne są mi tłumaczone, a te z kolei dzielą się na później zrozumiane i niezrozumiane (a te odlatują w niebyt i czasem wracają w lepszym dla siebie czasie). Te zrozumiałe mądrości natomiast dzielą się na zaakceptowane i te, które gotują we mnie krew na znak sprzeciwu. Bywają również treści neutralne. Neutralne trwale i przejściowo (wtedy, gdy do mnie co jakiś czas wracają, oprócz treści płynących z reklam - na te się uodporniłam). Są też treści moje. I tu się dopiero zaczyna. Pojawiają się myśli, które zostają podobnie sklasyfikowane, jak te zasłyszane. Z tym jednym problemem, że cudze głupoty szybko się usuwa ze świadomości. A nasze własne? Czasem ulegają hiperbolizacji. Bywa, że urastają do rangi myśli

Wariacje o wariatach

Łódź i Petersburg to miasta wariatów mówiących do siebie. Takie stwierdzenie wysnuła kiedyś przyjaciółka w rozmowie ze mną.  Nigdy nie zaprzeczyłam jej teorii, ale potwierdzenie jej miało dopiero dla mnie nadejść... Salvador Dali "Wariat z wąsem" Taniec z wariatami zaczął się od samego rana, na przystanku tramwajowym. Z nadjeżdżającego właśnie pojazdu wysiadł pan koło 50tki i zaczął mi tłumaczyć, że szkoda iż nie wsiadłam do tegoż tramwaju, bo podałby mi rękę, ponieważ jemu kiedyś ktoś w sześćdziesiątym którymś tak ktoś podał rękę... szczerze mówiąc był to słowotok zupełnie bezrozumny i najwyraźniej połączony z trwałym ślinotokiem, ponieważ w kącikach ust miał zaschniętą, spienioną ślinę... dziwny jegomość zauważył, że chcę wsiąść do kolejnego zbliżającego się tramwaju, więc życzył mi miłego dnia i rozpierzchł się w śniegu. Nie był to jednak koniec. Kolejny wariat spotkał mnie znów w okolicach mojego domu. Miał ogorzałą twarz od gorzały, blond sumiasty wąs i na
Mówią, że w sztuce już nie da się nic nowego zrobić... DLA WSZYSTKICH TYCH, KTÓRZY CHCĄ BYĆ PREKURSORAMI NOWEGO GATUNKU W LITERATURZE. Kilka wieczorów temu przyjaciel wysłał mi link do strony zwanej Hipster Erotique. Z początku przeszłam do porządku dziennego nad tym. Jednakże po pewnym czasie, popijając piwo w akademiku i słysząc o ichniejszym "pokoju cichej miłości", który jest salką bilardową permanentnie nieczynną, oświeciła mnie pewna myśl. Myśl i zdziwienie, że jeszcze nikt tego nie wymyślił (a może ja do tego nie dotarłam).  Nowy gatunek literacki - HIPSTERSKI HARLEQUIN. Skoro powstała strona erotyczna, która staje się pewnym znakiem gustów, to może również nowa odsłona romansu??? Nie taka oczywista, bardziej wysublimowana, z niedopowiedzeniami i określoną nastrojowością. I tak na przykład "nasza" salka bilardowa może być miejscem ciekawych rozmów, mięsiście erotycznych westchnień, tak by w końcu królujący na środku niej stół bilardowy stał się ni

Z cyklu: "I znów podróże"

Po raz kolejny podróż... tym razem do Wielkiego Świata. Z murów Dworca Centralnego Wymknęłam się z domu nad ranem. W wełnianym płaszczu i letniej sukience. Konstatując na przystanku, że wyglądam, jakbym uciekła z psychiatryka. W równie dziwnym widzie znalazłam się w pociągu, który wlókł się. Nadal było wcześnie. Przysnęłam. Tym razem nie zostałam czynnym obserwatorem żadnych dziwnych zachowań współpasażerów. Przysiadł się do mnie jedynie postpeerelowski dziadek, myjący się raz w tygodniu, w sweterku z reliktowym wzorem. Wyczuwałam spod powiek, że przygląda mi się. Odliczałam czas do końca podróży stacjami: Skierniewice, Żyrardów, Radziwiłłów Mazowiecki, Pruszków... no i JEST! WARSZAWA. Wysiadam. Idę w stronę Al. Jana Pawła. Wsiadam w tramwaj. Idę na spotkanie równie nic nie znaczące jak wszystkie takie akcje w moim życiu. Idę niepewnie. Rzucam się na szalę losu, mówiąc sobie że jak zabłądzę... - to nie dotrę i tyle. Moja szala zrównała się z szalą pewnej serdecznej brunet

Za czym kolejka ta stoi???

Bywają dni, kiedy trzeba poświęcić czas rodzinie. Źródło:internet. W tym celu udałam się z Babcią mą do urzędu. Szczerze mówiąc poszłam tam raczej towarzysko i nie miałam pojęcia z początku, jaki jest cel tejże audiencji w tak zacnym miejscu. Okazało się, że chodziło jak zwykle o pieniądze. Okazało się również, że opłaty można dokonać gdziekolwiek bądź nie tylko w urzędzie, co było z resztą zamieszczone w wysłanej do Babci korespondencji. Życie byłoby jednak zbyt proste, aby dokonać przelewu elektronicznie, albo w mniej tłocznym miejscu. Jak się bowiem okazało gargantuiczna kolejka, która ukazała się moim oczom, gdy tylko przestąpiłam próg urzędu, to była TA KOLEJKA stojąca pod małym punktem jednego z banków. Zjawisko o tyle ciekawe, że owe zbiorowisko składało się z emerytów i rencistów w zaawansowanym wieku i z zaawansowanym cierpieniem wyrysowanym na twarzach. Przeceniłam jednak tych ludzi. Okazało się, że wiedzieli o możliwości zapłaty gdziekolwiek indziej i że zanim d

Demoniczne upojone myśli

A może by jednak napisać tak jakieś dzieło na miarę Ćwierczakiewiczowej???  Chociaż nie wiem, czy zrobiłaby furorę w dobie porad kuchni recyclingowej, w której nawet z obierków można zrobić cud gastronomiczny (i chyba gastryczny). Wpadłam na ten pomysł otwierając któregoś dnia lodówkę i spostrzegając, że już nawet światło w niej przeszło do historii pięknych, tłustych dni.  Gdy jednak oczy przyzwyczaiły się do tej piszczącej nędzy ciemności - odkryłam smętnego selera, równie smętne kartofle i kawał cebuli. Przyrządziłam zupę, którą wykarmiłam przyjaciół. Gar był li jedynie litrowy, niczym demiurg jednak zgodnie z zasadą: "gość w dom woda do rosołu" - dolewałam po kwarcie wody do żałosnego wywaru, dosypując przyprawy i okruchy  chleba, etc. Kiedy zaś zupy i trunków zbrakło patrzyliśmy już tylko smętnym wzrokiem na ulicę... a tam alkoholowy i pijani ludzie.... I wtedy mój mózg skażony popkulturą i filmami Tima Burtona - wymyślił coś bajecznego! Swoisty złoty środek na

Zdjęcia na ulicy

Zabiegana, po całym dniu zawalonym hałdami prac właściwych i pozornych, stanęłam na przystanku tramwajowym, aby udać się na kolejne zajęcia, które nie mogą odbyć się beze mnie. Kątem oka obserwowałam pewnego obdartusa, snującego się w jakieś bezkształtnej garderobie o nieokreślonym kolorze i czapce-skarpecie, która zdecydowanie była czarna i ułożona w taki śmieszny stojący koguci grzebień na czubku głowy. Człowiek ten był wątłej postury, wydawał się pogodny, choć lekko rozchwiany emocjonalnie. Usiadł pod wiatą przystanku. Z początku trzymał ręce w kieszeniach, jednakże przyglądając się swoim butom - wyciągnął prawą dłoń i wyprostował zmarznięty palec wskazujący, w celu czyszczenia obuwia. Po zakończeniu tej czynności dłoń wyciera w spodnie, które są sobie równe jeżeli chodzi o stężenie brudu na nich. Przez cały czas przyglądałam się temu mężczyźnie, jak powoli wykonuje cały ten zabieg. Wydawało mi się to bezsensowne. Dopiero po pewnym czasie doszłam do wniosku, że ten człowiek, w