Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2013

Z łódzkich ulic i sklepów.

Postanowiłam dziś wyjść wcześniej na próbę, ażeby pokontemplować w parku nad swoją kwestią. Po drodze uznałam, że przyda mi się kilka artykułów, które uprzyjemnią mi moje sam na sam z Tuwimem. W tym celu udałam się do jednego ze sklepów spożywczych, które w zadziwiającej ostatnio ilości występują na Piotrkowskiej (notabene idiotyczna sytuacja i dziwię się wszystkim przyczyniającym się w sensie czynnym do ich powstawania ). Gdy już weszłam do jednego z tych przybytków, który był żabiozielony - zauważyłam całkiem miły widok... - przystojny młodzian z kociątkiem... piękna scena! Dla mnie, jako kociary to bardziej podniecające, niż mężczyzna z dzieckiem na ręku. W tle duża kolejka. Jakiś pan przeciętnie wyglądający, w średnim wieku; wianuszek dziewczątek, które zapewne spotkały się przed rokiem szkolnym na ploteczki i lans po naszym deptaku i ... jakaś dziwaczna postać kobieca z kolczykiem, jak u byka tak jakoś w nosie, dziwny kolor bezkształtnej fryzury i ogólnie jakaś flejowato-dziwn

Nostalgia.... ech

Idzie ulicą, wdycha powietrze i się w pretensjonalny sposób zamyśla... Szary dzień na Bałutach. Lato pomału odchodzi, nawet ciasto owocowe z zakalcem wróży nadchodzącą jesień... Liście falują nieco płaczliwie, bo czas im zaraz spaść na trotuar. Ludzie znów stają się smutni, miasto stopniowo zaludnia się ludźmi powracającymi z wojaży. Jakiś niepokojący smutek, tak jakby to lato nie wypełniło się. Jakby nie było dość szalone... Żadnego wakacyjnego romansu, blade nogi, zmęczenie, chęć wyjazdu... I dodatkowo to poczucie, że nie zrobiła nic istotnego, a ciągle jest zmęczona, poddenerwowana. Do dupy jednym słowem. Zjazd do boksu. Może się tam schować i obudzić dopiero na wiosnę? Albo udać bociana i wylecieć daleko... nikt by się nie domyślił ani że jest człowiekiem, ani gdzie jest. A ona pofrunęłaby sobie z tymi dziwnymi ptakami w nieznane... Cóż za niedorzeczne myśli! To minie. niebawem przyjdzie jesień z grzybami, przetworami i... grzanym winem. A do tego tylko ciepły koc i kot..

Dziś dla odmiany - miłość.

Miłość. Cóż za mdłe słowo pełne patosu i kiczu jednocześnie... No i pełne moich ulubionych paradoksów...  Kiedyś sądziłam, że nic o niej nie wiem - dziś uznaję, że jakaś prawda na jej temat świta mi na widnokręgu, jednakże nadal nic z niej nie pojmuję.  Dla przykładu: każdy chce kochać kogoś i ( chyba przede wszystkim ) być kochanym. Śmiem jednak sądzić, że podobna liczba boi się jej. Bywają także dziwne sytuacje, kiedy niektóre miłości się organicznie wypiera, czując że nie jest to nic "zwykłego" - obliczonego na kilka miesięcy szczęścia i drugie tyle frustracji. Zadziwiające, że ten sam mózg który steruje naszymi trzewiami, równocześnie poprzez proste algorytmy kieruje naszymi decyzjami. Dopiero po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że wszystkie te uśmiechy, spojrzenia, dziecinne wręcz zabawy - nie były tylko tym na co wyglądały. Tchórzliwy bywa kiedy w równym stopniu chroni przed miłosnymi porywami, jak i sportami ekstremalnymi. Z resztą nie ma to już żadnego zn

Z dedykacją dla wszystkich Porządnych, Normalnych i innych kłamców.

Dni mijają jeden za drugim w szaleńczym tempie diabelskiego młyna. Feeria emocji, ludzi, zdarzeń, słów... Stoi sobie przystojny mędrzec wygłaszający tyradę o tajemnicach zarządzania, planowania, przewidywania, rachowania, wydawania poleceń podwładnym. Wkoło jego głowy wirują tabelki, cyferki, wykresy i inne "esy floresy"... A potem przechodzi koło ciebie przeznaczenie. Mijasz je. Ono sobie nie zdaje sprawy, że to ty. Uśmiechasz się niepewnie. Przestępujesz z nogi na nogę. W końcu ruszasz. Na zakręcie przed celem - dopada cię jednak jak strzała i dźga ostrzem w plecy przechodząc koło życiodajnej pompy. Strategie ulatują. Nie ma zdrowego rozsądku. Dzieje się. Pozostaje tylko rdzeń wydający w padaczce swej polecenia. Wykonujesz je. A potem ktoś to ocenia i robi z ciebie zdrajcę albo bohatera. Tak łatwo jest oceniać. Cała literatura opiera się na czarnym i białym, które trochę przechodzi w szarość, żeby nie robić z nas ostatecznych kretynów. Cały świat ocenia się.

Z cyklu: " Jak łatwo się rozczarować"

Dziś w cyklu "Jak łatwo się rozczarować" - występuję sama w swojej rozdygotanej z irytacji osobie. Wszystko zaczęło się w momencie, kiedy w moim mieszaniu zagnieździła się bardzo szeroka, zwalista baba... Dziś kolejny raz, od wielu razów jak na nią patrzę - stoi w kącie. Smutna, niekompletna, bez perspektyw. Stoi już tak dłuższy czas. Wkurzam się jej kiepską kondycją. Przede wszystkim dlatego, że pewną część siebie postanowiła zostawić u mnie w pokoju. Szczerze powiedziawszy nie zasłużyła sobie na tak nędzny i smutny los. Niestety! Dzwoniłam, prosiłam... POMÓŻCIE!!! - Prośby me niestety na niewiele się zdały. Pierwszy mężczyzna, którego poprosiłam o pomoc w jej sprawie ( a pragnęłam, żeby to ON pomógł... kobiety nie proszą byle kogo o pomoc... ) o mało nie spalił auta pod mym domem. Gdy jednak spojrzał na nią skrzywił się, powiedział że nie ma czasu, że to auto się zepsuło, że generalnie chyba oszalałam, że ja JEGO - zapracowanego człowieka proszę o takie przysługi.

Luźne dywagacje postwakacyjne...

Po wyjeździe w góry, hucznie obchodzonych urodzinach (before party, właściwe party i 3 dni after party), totalnym zabieganiu dni kolejnych - wreszcie spojrzałam na Łódź. Dawnośmy sobie nie patrzyły w twarz... a tu takie intrygujące nowe bruzdy... Miasto rozkopane (ale to już letni rytuał wielkomiejski), Piotrkowska jakkolwiek - pięknieje... A ludzie? Jacyś tacy dziwni. Młodzi kolorowi, weseli, cieszący się z życia, niczym skrzące się i mieniące kolorowe rybki ( w tym duże hordy głupików ) i starsi - rodzice nastoletnich dzieci, dziadkowie... - szary, niewyraźny plankton. Piękno młodych kobiet, które ukwiecają miasto i kobiety, które jeszcze dekadę temu też je ukwiecały. Częstokroć widać, że nadal się starają, ale mało której wychodzi to na dobre. Te kontrasty wzbudziły we mnie dyskusję z samą sobą. Ludzki los jest taki motyli. Wiem, że to komunały wszystko ale czasem takie szersze otwarcie oczu doprowadza mnie do skrzyżowania zaskoczenia i później następującej konsternacji.

Z cyklu: "Opowieści dziwnej treści 5"

Zwyczajny poranek. Nic się nie dzieje, choć zdarzyło się wiele. Szary dzień. Deszczyk sączy się z brudnej waty nieba. Miśka nie wie co ma zrobić. Widziała się wczoraj z siostrą. Nie sądziła, że zobaczą się tak szybko i prawie bezkonfliktowo. Zaproponowała jej układ: Miśka urodzi to dziecko, ale zrzeknie się praw rodzicielskich na jej rzecz. Dziwny wymiar kary. Miśka nie wie co ma zrobić. Zazwyczaj takie rzeczy się nie dzieją. W powieściach i scenariuszach zostałaby już wygnana i wydziedziczona. Pohańbiona. A tutaj??? Zaledwie gardzi się nią. Jej siostra jednak nie lubi kiedy coś ulega marnacji. Nawet taką sytuację wysysa jak cytrynę. Zamyśliła się , potem wstała i z szelmowskim uśmiechem udała się do barku. Zrodził w niej się bunt, że teraz zostanie sprowadzona przez siostrę do roli inkubatora. Miśka pomimo swego młodego wieku i z racji bycia młodszą siostrą nie uznawała terminu "pokora". Nie miała zamiaru łagodzić rodzinnych sporów. Dolewała oliwy, albo po prostu nie