Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2015

Niezwykłość ludzka.

Czasem, w naszym życiu zdarzają nam się ludzie. Tacy ludzie, którzy zostają i przywierają do nas, a my do nich. Przywierają tak przyjemnie, że nawet w czasie długiej nieobecności czuje się ich ciepło i zawsze można być przy nich sobą. Ba! Zdarza się, że dopiero przy nich przypominamy sobie kim jesteśmy i o co tak naprawdę nam chodzi. Czasem, w naszym życiu zdarzają nam się ludzie, którzy przywierają i zadziwiają. Patrzysz na taką osobę, a ona ma wiele płaszczyzn, wiele wymiarów, wiele słów i muzyki w sobie. W codziennym brzdąkaniu dnia często gdzieś to umyka, aby niespodziewanie wybuchnąć pełną euforii arią i łapiesz się na tym, że jesteś szczęśliwy bo masz kogoś niezwykłego, kogo nie znasz ciągle i wcale się tego nie boisz. Wręcz przeciwnie! Jesteś szczęśliwy, że nadal możesz poznać, możesz zatopić się w pięknie, które dotychczas traktowałeś dość powierzchownie. Przyszło mi w udziale być małpowatą przyjaciółką wielkiej osoby, która przywarła do mnie, a ja do niej. Słuchając ka

Nie ma MNIE.

ja  JA J a Mknę mężnie przez miasto chcąc mieć cojónes. Wracam z nimi na tarczy zazwyczaj. Kochacie mnie, uwielbiacie. Ale nic z tego. Nie możecie mnie kochać. Bo mnie nie znacie. Nie możecie mnie znać, bo JA siebie nie znam. Dla każdego z was jestem inny, tak inny że nie w sytuacjach, w których mnie nie widzieliście - nie poznalibyście mnie. Ja sam siebie nie znam. Jestem pierdolonym kameleonem z litości nad sobą i nad wami. Zawsze wam przytaknę, bo tak strasznie nie chce mi się spierać, że już nie pamiętam jakie mam zdanie. Nie wiem na kogo głosować.  Nie mam ulubionej pozycji.  Jeśli mi zaimponujecie polubię nawet seks zbiorowy. Tak jestem pokojowo nastawiony do świata. Tak jestem pokojowy, że teraz siedzę w pokoju i nie wiem kim jestem. W imię dezaprobaty mogę jedynie nie odbierać telefonów, ale i tak na drugi dzień będę miał wyrzuty sumienia, które zamienią się w zaropiałe rany ciszy. Nawet nie wiem czy jestem nikotynikiem, bo pośród niepalących

Bałucki romans w HollyŁódź.

Wiatr szemrał między gałęziami dzikich, bałuckich drzew. Chłodny wiatr owiał jego niespokojnie rozwarte nozdrza. Jego krok był głośny od obcasów, których rytmiczny stukot pobrzmiewał głucho pośród pustej ulicy. Był piękny i sprężysty, jak wszyscy oni - ubrani w stylowe marynarki, z nienagannie ułożonymi włosami. Szukał spokoju. Wolny strzelec unicestwiony przez tęsknotę i chęć zemsty. Szedł, a drogę przeszedł mu biały niczym mleko olbrzymi kot, który rzucił się pod nadjeżdżające Porshe. Już tylko miauk, już tylko krew. A mężny Stiw szedł nieustraszenie przez bałucki mrok. Jego twarz oświetlona przez księżyc była piękna, jak u cherubina. Oczy wyrażały coś niepokojącego, co przypadkowy przechodzień poczytałby za smutek. My jednak wiemy, że to rozedrganie i miłość w tym pięknym i nieustraszonym ciele.  Wszystko (jak bywa w takich historiach) przez kobietę. Piękną, smukłą, bujną, oszałamiającą kobietę. Jej piękne dłonie zakończone migdałowymi paznokciami o barwie krwistej czerwieni r

Inkarnacje.

Poczucie indywidualizmu w życiu człowieka jest okrutnie złudne.  Patrząc na twarze wszystkich poznanych i nieznanych osób widzimy czasem coś, co wydaje nam się znajome. Czasem nas to przeraża, a czasem ujmuje. Zależnie od doświadczeń, które stają się archetypiczną skamieliną.  Patrzę ci w oczy i widzę twoją przeszłość inkarnacji. Pewne gesty wydają mi się znajome, niektóre całkiem innowacyjne... no bo jesteś odrębny. Jednak w ostatecznym rozrachunku stajesz się zlepkiem swoich poprzednich inkarnacji. Znam wszystkie inkarnacje, ale nie mogę o nich powiedzieć. Nie mogę być zbyt dosadna, bo nie można. Bo to spłaszcza wszystko.  Widziałam kiedyś te same oczy w innych oczodołach i  te same słowa w innych ustach. Niestety. Powielamy siebie, inni się powielają, relacje i uczucia między nami również. Kochamy, nienawidzimy, drżymy o kogoś, jesteśmy zazdrośni - WIELOKROTNIE. Za każdym razem kogoś innego obdarzamy tym arsenałem uczuć.  Można mieć wiele kochanek i można mieć

Światowa układanka.

Spleśniała cytryna w dzbanku jest kwaśniejsza, niż zazwyczaj. Podkrążone oczy, zadymione włosy. Miasto takie, jak zwykle - spokojne. Tylko ludzi jakoś za dużo i jakoś za jasno naokoło. wszystko naokoło straciło na dyskrecji. Wtedy przydatne stają się okulary przeciwsłoneczne. Idziesz tracąc z każdym krokiem pewność. Samotność w sensie fizycznym jest bezpieczna. Obcowanie z kimś rodzi oceny, opinie, anegdoty i całą tę męczarnię. Nie da się tego wykreślić. Jest samotność i są inni. I zazębiają się, jak w puzzlach. Niespodziewanie, zaskakująco, męcząco, uroczo, tragicznie, nijak... I żyjesz z tym. Nie ma wyjścia. Wszyscy tak mają. Ostatecznie układanki są zabawne. Ostatecznie to nie ludzie cię zawodzą. To nie ty siebie zawodzisz. To ŚWIAT zawodzi. ŚWIAT w wymiarze puzzli, które do siebie nie pasują i jednocześnie układają się w całość pełną dziwnego chłodu z osowienia w duszy. Chłód jest ołowianą, zimną i oślizgłą, martwą żabą, która osiadła pod mostkiem. Niedojrzałość. P

Ilu zje iluzje?

Bałagan. Zwijam się kołdrą w kołtun. Staczam się z łóżka na stos brudnej bielizny. Słyszę stukot wszystkich wystraszonych kroków, które pewnie stawiałam w całkowitej niepewności czegokolwiek. Wróciły wszystkie chwile, kiedy marzyłam o bliskości. Takiej, która zresetowałaby mnie, wycieńczyła na tyle że zapomniałabym. Celibat z nudów przybija mi kolejne gwoździe na nagiętym karku. Kolejna stacja. Wymioty kota w przejściu - na pamiątkę wszelkich niestrawności. Ciągłych niestrawności. Trudno trawić w bólu, kiedy czujesz że masz permanentną menstruację duszy. Ból zgina kark, sztywniejesz, na raty łapiesz oddechy i powtarzasz, jak najsłodszą mantrę: "to minie, to minie, to minie....". Nie mija. Dalej do kuchni, pośród resztek , zgnilizny, pustych pojemników, z których uleciały motyle uśmiechów i kalorycznych, spokojnych myśli, które pozwalają ci spać. Przyklejam sobie skórkę od ziemniaka z namaszczeniem godnym szamana, żeby poczuć jeszcze raz ten czwartkowy obiad, kiedy w