Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2013

Spokój i niepokój.

Świat. Dni przemijają jeden, za drugim rozpoczynając się leniwie za pięć dwunasta parą unoszącą się nad gorącą kawą i dymem z papierosa – nic nieznaczącego, a jednak dającego jakąś nić subtelności, wsłuchania się w ten świat. Znów poranny zgiełk, jak każdego dnia wkrada się wraz z wilgotnym powietrzem przez uchylone okno. Auta policyjne i szkół jazdy defilują niezachwianie i mechanicznie. Dzień wymaga poukładania siebie, jak ludzika z klocków Lego: kąpiel, suszenie włosów, nałożenie na swoją ziemską powłokę świe ż ych ubrań, umalowanie się lub ogolenie (w zależności od dominujących hormonów). To wszystko po to, aby być tarczą lub mieczem wobec świata i rozlicznych sytuacji, jakie mają na nas czekając na zewnątrz. Kompletujemy się w tym porannym rytuale, rozgrzewamy niejako. Dzień wymaga od nas o wiele więcej, niż noc.

Bajeczka o wrażliwej blondyneczce.

Była sobie mała blondyneczka. Była słodka, jak babeczka. Chudziutka i kruchutka. Chodząca dziewczęca niewinność. Jej złote pukle włosów powiewały poetycko na wietrze. Była piękna. Wsiadła do tramwaju. Usiadła na siedzeniu i  słuchała muzyki. Wsiadła grupa podpitych staruchów, wydzielających chmury trawionego alkoholu. Jeden z nich zaczął lizać jej odkryty kark swym obleśnym ozorem. Odwróciła się w jego stronę z obrzydzeniem i chęcią zabicia. Zauważyła obleśną, ogorzałą facjatę i uśmiech dość szczerbaty. Wysiadła i skurczyła się. Chciała zagłuszyć poczucie poniżenia i uprzedmiotowienia. Poszła kupić ulubionego pączka z bitą śmietaną. Nie pomogło. Wróciła do domu, szorowała kark. Chciała zmyć to obleśne zdarzenie. Pogłębiała to obrzydzenie. Zaczęła jeść codziennie pączki, żeby przestać być widoczna dla mężczyzn. Dla kogokolwiek, kto miałby mieć z jej powłoką skojarzenia seksualne.  Zamieniła się w pulchniutką blondyneczkę. Ogoliła więc włosy, zrobiła kilka tatuaży, zaczęła nosić

Obrazoburcząca twórczość własna

Dostałam od administratorki trutkę na myszy. Długo międliłam trutkę w dłoniach rozmawiając i żartując z panią zza burka . W pewnym momencie odczułam, że pieką mnie dłonie. Jednak dzierżenie trucizny (chociażby dla biednych, śmierdzących i tupiących myszek) jest ciężkim dla psychiki brzemieniem. Zajrzałam do środka. O dziwo zobaczyłam tam płatki owsiane zabarwione na różowo. Cóż za słodka trucizna! Rody królewskie mogłyby się uczyć, gdyby nie to że wymarły z tych samych (albo naturalnych) powodów. Dlaczego nikt nie nakręcił filmu, w którym bohater otruł swoją żonę dosypując jej do porannego musli trutki na myszy??? Przecież to byłoby tak pięknie groteskowe! Zamiast krwi, strzelanin, gwałtów, nożowników, snajperów i innych pożal się boże killerów. Piękny letni poranek. Córka wsypuje wszystkim do owsianki trutkę. Truje ich i ucieka z domu, jako zbrodniarka, czy też wyzwolona z brzemienia toksycznej rodziny! Czemu nikt na to nie wpadł??? Albo samotny pijak w agonii widzi przysłow

Z(a)łamany kręgosłup.

Rozgrzane miasto, parująca wilgocią ziemia, epatujące zamrozem kamienice. Ludzie spacerujący po ulicy, z papierosem, piwem lub lodami. Patrzący na miasto, tak jakby je pierwszy raz widzieli, chociaż tu mieszkają. Patrzą w górę, rozglądają na boki, uśmiechają, śmieją, drepczą... Zerkam w jedną z pustych witryn sklepowych. Nie widzę zbyt wiele. Przez mgłę brudu - widzę kręgosłup. Przywołuje mnie. Mówi, że jest złamany i ledwo się wije po swoich gruzach. Ja jednak wiem, że kłamie. Żaden złamany kręgosłup nie mówi, że jest złamany. Po prostu takim jest. Przyglądam mu się bacznie. W istocie jest nadwątlony. Słania się z bezsilności. Wspomina lata swej świetności. Swój honor i determinację. Wije się, płacze, miota na ziemi, ale po chwili powstaje. Zgarbiony. Jednakże idzie. Jeszcze się wyprostuje. Może i przyklei się do płaszczyzny gruzowiska, ale wie jak wstać. Wie i umie wstać. To tylko chwilowa niemożność. Chwilowe zachwianie. Mały paraliż. Jeszcze zatańczy tango na stole i

Karzeł w ciągłej defensywie. . .

Z. Beksiński Płacz.. totalny płacz i rozpacz nad swoją indolencją przeżyła skarlała postać, o garbie wielkości plecaka. Stoi przed lustrem widzi siebie w nim z lekka oddalającą się. Nie kontroluje zwiększającego się minimalnie, acz ciągle dystansu będącego wielkim krokiem w tył. Ucieczką przed kolejną decyzją. Nie na darmo  Horacy powiedział: "Odważ się być mądrym"! Myślenie boli. Trzeba ruszyć to oślizgłe,galaretowate karle cielsko, nadwątlony własną głupotą mózg. Zrobić coś, co zmieni w sposób rewolucyjny życie. Żyć w ascezie. W świecie wolnym od wygodnictwa, poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji. Trzeba przeżyć liposukcję tej galarety cielska i jeszcze raz nauczyć się oddychać, czuć.... MYŚLEĆ. Wyjść z ciepłego kątka, autosmrodku o mdłej, miłej, upajającej wręcz nucie.  Skarlała galareta drży. Chce zmian. Dusi się chwilami już. Cisza.... znamienna cisza... "Im mniej ludzie myślą, tym więcej mówią." - powiedział Monteskiusz. Może jest nadzieja

Vanity fair wątpliwej proweniencji.

Wieczór, klub. Pląsające tygrysice i samce w umaszczeniu a'la "paski na laski". Napuszone mięśniaki. W toalecie jakiś facet żonaty, w sposób nachalny nakłania młodą dziewczynę o ufarbowanych na czarno włosach, aby spędziła z nim noc. Ona się opiera, brodzi boso w kałuży wody na kafelkach - istna nimfa naszych czasów. Dziewczyny, naśladujące jednocześnie seksbomby i gwiazd y porno. Żenujące połączenie. Panowie przy barze, naśladujący raperów z amerykańskich teledysków, proponujący drinka-   jakby na tym opierała się cała egzystencja i od tego zależała moja samoocena. Panowie "zagajający" tańcem - tragikomiczne pląsy godowe. T ańczą, ja robię parodię ich parodii - nie mają zupełnie pojęcia o tym. Totalne zakompleksienie. Totalny brak dystansu. I jedna krewka kobieta, spokojnie starsza ode mnie o 15 lat, z pięknymi, długimi włosami, oczami jak szparki - wreszcie zauważa moją szyd erę. Wykrzykuje mi do ucha, że nie dorastam im wszystkim do pięt, że jestem ni

Z cyklu: "Szkice sylwetek"

Poznałam ją latem.  Ja byłam nieopierzonym stworzonkiem, które wyskoczyło ledwie z gniazdka i przeczłapało pół miasta, bo nie miało na bilet. Przeczłapało na pierwsze w swoim życiu przesłuchanie swojego głosiku, z prawdziwego zdarzenia. Ona - kolorowa, stonowana, sympatyczna.  Dała mi szansę i po kilku zaledwie tygodniach zaśpiewałam z nimi koncert. To był bajeczny wieczór w sali lustrzanej  Pałacu Poznańskiego. Lato mokre, ale parujące ciepłem zewsząd. Hiszpańska fiesta na Piotrkowskiej. Ciągły śpiew, czerwone kwiaty i wino. Poznawanie się, poznawanie przeszłości i odczytywanie co się kryje za teraźniejszością... Niebawem również wspólna przyszłość. Prawdziwie niezwykły świat lekko zadymiony, na stole tańczący królowie, walety i damy, oraz cicha Dama Pikowa. Rozważna, w sposób unikatowy krojąca tortillę, sącząca powoli wino i gwałtownie wsiąkająca wódkę. Tańczące Erato, Euterpe, Polihymnia, Kalliope i Melpomena szeptały nam do uszu. Nie działo się nic. Pozornie. Jawiła mi się

Sing-sing

Poznałam go jesienią,  ciemną nocą w kipiącej życiem kawalerce przyjaciół.  Rozpłynęłam w jego spojrzeniu i wyobrażeniu. Sama się nim omotałam przy jego minimalnym udziale. Zakochałam w sposób paranoidalny, upatrując w nim jedynego pretendenta do całego mojego jestestwa. Roztkliwiałam nad nim, jak nad niemowlęciem i z drżącym sercem oczekiwałam, gdy tylko się oddalał na jakikolwiek dystans. Sam z siebie wniósł w moje życie litry wódki, kolejną depresję, wagony pociągów i papierosów, oraz całą lawinę moich paroksyzmów rozpaczy - nazywanych życiowymi decyzjami. Gdy miałam go zobaczyć ( a działo się to sporadycznie, choć często zważywszy na dzielącą nas odległość) - serce chciało mi wyskoczyć, nogi uginały, a bezsenne noce obfitowały w płaczliwo-jękliwe wiersze o tęsknocie lub poczuciu mojej wewnętrznej beznadziei. Krytyczne spojrzenie pojawiło się jednak w mej chorej, obolałej od auto-cierpienio onanizmu głowie. Zawsze upatrywałam w nim ofiary własnego losu, który z tego powod

Sobota - jak zwykle....

Krzątam się w sobotę, jak zwykle po domu, po mieście... Józef Pankiewicz "Targ na kwiaty przed kościołem La Madeleine" , 1890, Muzeum Narodowe, Poznań     Mam taki swój nowy świecko-mieszczański zwyczaj. Od paru sobót chadzam na rynek i robię sobie całotygodniowe zakupy. Zapewne wielu z Was tak robi i nie widzi w tym nic dziwnego. Dla mnie jednak, jako dla osoby, do której stopniowo dociera to, że to ja sama jestem panią swojego czasu wolnego, to ja dbam sama o stan swojej lodówki, o menu, opierunek i takie różne prozaiczne sprawy - to bardzo ważne. Kiedyś jeżdżąc o jakichś nieludzkich porach na zerówkę do liceum, na drugi kraniec miasta - zastanawiałam się po co ludzie ustanowili taki stan rzeczy. Czy nie lepiej się wyspać, poczytać, podumać, zjeść coś i iść spać? Długo z niedowierzaniem zadawałam sobie to pytanie. Życie dało mi odpowiedź. Był taki moment w moim życiu, że byłam całkowicie wolnym człowiekiem. Niezniewolonym nawet nadmiarem pieniędzy, ani obowiązkó

Małe-wielkie sprawy.

Przegląda książki na półkach,  trzymając już jedną w ręku, którą wyznaczyła jako kolejny azymut swojego rozwoju. Po przeczytaniu jednak kilku linijek stwierdziła, że chce czegoś innego. Podchodzi do pięknej, acz zdezelowanej biblioteczki i napotyka wzrokiem pewną książkę. Spostrzega, że nie jest jej, że powinna ją oddać. Zawstydza się. Nie lubi takich sytuacji. Nie lubi pożyczać i nie oddawać. Widuje czasem osobę, która jest właścicielem tegoż woluminu. . . Jak mogła zrobić takie świństwo i nie oddać przeczytanej książki??? Poczuła zdziwienie i zawstydzenie po raz kolejny, że może temu człowiekowi spojrzeć w oczy. Ba! Że wyraża się czasem w sposób nieprzychylny do tego człowieka. Ogarnia ją ta przemożna dziecinna chęć zniknięcia, stania się niewidzialną aby rozpłynąć się wraz z tą nieszczęsną książką w niebycie zapomnienia. I wtedy właśnie uczuła ciężką, ołowianą kulę drążącą ją jakoś dziwnie i ciążącą wraz z przedłużaniem się wpatrywania w dowód swojej zbrodni. Zapłoniła s