Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2013

Z zatęchłych opowieści boya hotelowego z poprzedniego wieku, który chciał być w młodości autorem romansów...

- Kiedyś byłam piękną kobietą. Miałam dom, samochód i własne zdanie. Byłam pierwszą kobietą w swojej rodzinie, która powiedziała, że nie chce wychodzić za mąż z miłości, lecz dla pieniędzy. Miłość i młodość bowiem szybciej przemijają, niż dobrze zarządzany wdowi kapitał. Niestety owdowiałam zbyt późno, aby chociaż spróbować zboczyć z racjonalnie obranej drogi. Nigdy nie mogłam mimo to powiedzieć, że czułam się nieszczęśliwa. Zawsze bowiem wszystko miałam pod kontrolą - nawet kiedy mój małżonek narzekał na moje zachowanie lub krytykował moje decyzje w sposób wyszukanie brutalny. Nie kochałam go bowiem na tyle mocno, aby jego ołowiane westchnienie miało mnie zranić. Dzieci nie mieliśmy, psa również. W zasadzie siedzieliśmy na wsi, czytaliśmy, pisaliśmy, bywało że tańczyliśmy i upijaliśmy się. Dziwna z nas była para. Nasze szczęście wywodziło się ze spokoju. Nigdy nie wyznawaliśmy sobie miłości, jednakże docenialiśmy najdrobniejsze gesty, oddające admirację i przychylność dla

Z cyklu: Collage, czyli dorobek przetwarzany w trzewiach...

"Boję się snu, jak można bać się wielkiej dziury, Pełnej trwóg, prowadzącej w świat nie wiedzieć który." - Baudelaire Charles "Otchłań" frgm. Ciężar gatunkowy taki, jak ołów. Jest we wszystkich moich wnętrznościach. Jest tyle powodów do radości, ale nic nie cieszy. Kiedyś nie miałam nic i mam wrażenie, że było lepiej. Nerwica. Ciągła nerwica. Dusza ze szkła, która kruszy się już przy kontakcie z poranną kawą. Tylko oddech śmierci może mnie obudzić, otworzyć szeroko oczy. Tyle jest powodów do śmiechu. Chociażby to, co tu pokleiłam. To jest niebywale śmieszne i groteskowe. To jest jak pacyfki wyeksponowane na piersiach dzieci.  Jak  pretensjonalne wygłaszanie cierpienia. Ironicznie się uśmiecham. Jest dobrze. Jak się obudzę będę się tego wstydzić.  O to chyba chodzi.

Z cyklu: Myśli prawie rzeczywiste...

Ruda blondynka leży w łóżku. Ma migrenę i już słyszy preludium depresji, którego dawno nie słyszała. Przespała cały dzień. Nie zrobiła nic pozytywnego, ani negatywnego. W przerwach między snami oglądała w dużej ilości seriale, których scenariusze były jej zupełnie obojętne. W przebłyskach formułowała już tekst o swojej wyimaginowanej śmierci.  Telefon jednak zadzwonił (nie jak w filmach o samobójcach) i wykopała siebie z domu.  Po pierwszych krokach uznała, że jest lepiej, że tego było jej trzeba. U przyjaciół musiała się zmierzyć z rzeczywistością i swoimi słabościami. Nikt jej chyba nie podejrzewał, że jest tak silna i wie czego nie powinna. Poczuła się jak ptak z urwanym skrzydłem, bo nie może kochać. Jednakże, gdy zamknęła za sobą drzwi zrozumiała swoją siłę.  Nie musi kochać na siłę. Na rozum też nie. Mało tego... jej się nie chce. Nie może zamykać się w domu.  Tylko konfrontacje z innymi generują siłę, są wodą na ten młyn diabelski, który roi się w głowie.

Imaginacje

"Ach chciałabym być szlachcianką upijaną przez szlachciców, uśmiechniętą płową blondynką o gorejących licach i ustach, uśmiechających do złotokłosego młokosa,  w sukni z okresu napoleońskiego, podkreślającej moją zgrabną kibić i słuszny wzrost. Młokos zaś, jako szlachcic - ziemianin mógłby uprowadzić mnie do swojego majątku. Moglibyśmy falować razem z łanami dojrzałych zbóż. Byłabym romantycznie zakochaną i mdlejącą od niewinnego pocałunku, kochaną po wieki, wydającą na świat dzieci straszliwie rozpłakane i roześmiane...płynęłabym w kwiatach, karnecikach i biletach od adoratorów, pisałabym wiersze, grała na fortepianie i śpiewała... mówiła piękną francuszczyzną, wirowała na balach... Jakież piękne byłoby to życie! A może kiedyś je przeżyłam?  Może właśnie żyłam w tamtych czasach, ale byłam biedną mieszczką - praczką z niekompletnym uzębieniem, z łapami czerwonymi od chechłania cudzych gaci, z mężem katolikiem - rzeźnikiem, albo cieślą, dziećmi usmarkanymi, w bidnej chałupinie

Bulgoczący bełkot....

"Mam straszną gonitwę myśli i może dlatego jestem ciągle zmęczony." - powiedział mężczyzna z chmurą w głowie, zupełnie spokojnie dopalając trzy ostatnie chmury papierosa... Siedzieliśmy zamyśleni, tkwiący na granicy literatury i życia. Lekki powiew słodkiego, majowego powietrza omusnął nas.  Nic się nie działo. Nic również się zasadniczo nie stało. Wymienialiśmy jedynie tytuły książek, które kiedyś nas pochłaniały. Wracaliśmy do dzieciństwa.   Totalna zaprzeszłość. Coś, co nigdy się nie powtórzy. Chyba nawet nie liczymy na to, żeby się powtórzyło. Dzieciństwo jest przereklamowane. Równie ciężko jest być dzieckiem, jak dorosłym.  Może nawet ciężej. Ale co to ma za znaczenie! Niewiele jest rzeczy, które je realnie posiadają. Dziś w nocy zaczęła się moja mała apokalipsa. Rozdzierała sukcesywnie serce małymi piorunkami.  To moja gonitwa. Ona nie dzieje się w głowie, chociaż wydawałoby się że tak jest. To serce.  Bywało zajęczym, walecznym, dobrodusznym, niewzrusz

Z cyklu szkice postaci.

aut.:Beksiński Mężczyzna z chmurą w głowie. Cóż można o nim powiedzieć? On sam mówi, że jest czarną taśmą, cokolwiek to znaczy. Dla przyjaciół jest mężczyzną o niezaprzeczalnym intelekcie. Żyje w świecie piękna. W literaturze, sztuce, filozofii i teleturniejach, odwołujących się do wiedzy. Ma niesamowitą wrażliwość, niebanalne skojarzenia. Jest kimś niezwykłym. A. jest bardzo wysoki i może dlatego że jego głowa tak odległa jest od nóg, to ciężko jest mu kontaktować się twardym gruntem. Tak to już z nim jest. A. wszedł na wyżyny bycia głową rodziny. Udowodnił sobie już raz, że może. Nie interesują go psychologiczno-terapeutyczne wynurzenia K. nad jego osobą, że powinien coś zmienić, a  jego piękno wewnętrzne nie będzie zagrożone, jeśli po prostu założy rano marynarkę i pójdzie do pracy wypiwszy swoją ulubioną mocną herbatę. A. ma swój prywatny Parnas, na którym zalega całymi dniami, ku zgrozie przyjaciół i rodziny. To jego Reduta, przedmurze piękna. Okopał się.