Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2015

Dybuk.

Poranek. Piękne słońce. Taki dzień, kiedy pierwszy raz od tygodni zmywasz po śniadaniu naczynia. Robisz to w przeświadczeniu, że od tej pory będziesz życie prowadzić w czystopisie, z każdym wykaligrafowanym krokiem, bez żadnych skreśleń, błędów. Pozostawionych pustych miejsc, na uzupełnienie pracy domowej, o której oczywiście "zapomnisz". Jakże piękny był to poranek! Pyszne śniadanie, cudowna kawa, włączone radio, świeży obrus, dobry humor i poczucie że dzień nadchodzi skrojony idealnie na miarę aspiracji i możliwości. Że tym razem puzzle dnia ułożą się i zaczną już zawsze układać. Tego właśnie dnia nawiedził mnie Dybuk. Zobaczyłam go przez okno, myjąc naczynia. Stał w postaci znanej mi kobiety na przejściu dla pieszych, w długiej kapocie i okularach przeciwsłonecznych. Nie mogłam się pomylić. Nikt inny tak wyglądać nie mógł. Wiedziałam, że mnie widzi. To nie przypadek. Sprawdza moją czujność. Pojawił się pod postacią dojrzałej kobiety. Jest jak Zła Królowa z bajki o Królew

Nocne szaleństwa Penelopy.

Jest we mnie tak wielka tęsknota. Tęsknota za tym, co wyparłam i czego się boję, a może czego nie zaznam poprzez brak czasu. Przytulenia. Wypowiedzenia kilku ważnych zdań, spojrzenia porozumiewawczo w oczy. Tajemnica. Wisi nade mną, jak dym z papierosa. Wiele tajemnic. Pewnie domyślnych, ale nadal tajemnic. Jestem sierotą. Mam ciągły deficyt dotyku, którego się boję i którego pragnę. Jestem jak na wpół oswojone zwierzę. Możesz do mnie wyciągnąć dłoń jedynie wierzchem do góry. W przeciwnym razie to koniec. Ucieknę i nigdy mnie nie zobaczysz. Chciałabym przytulenia. Właśnie twojego. Ty też masz swoje demony. Mamy i potrzebę bliskości, i potrzebę samotności. Obie te potrzeby są w równowadze. Dlatego tak ciężko. Płaczę, zwijając się w embrion. Ogrom harmonii nade mną śpiewa i przyciska moje piersi do kolan. Jestem tak samotna i z tym pogodzona. Płaczę nad sytuacjami, które powinny dziać się teraz, ale jest środek nocy. Nikomu nie mogę okazać mojej czułości, bo jest tak cholern

Słoneczna mantra.

Ciepło skóry nagrzanej przez sierpniowe słońce, we włosach zapach wiatru. Piasek stygnący przed zachodem słońca. Bezpieczeństwo. Byłam przytulona, wolna, zamyślona. Chodziłam brzegiem morza - pierwsze kroki samotności. Niczego się nie bałam w myślach. Wtedy. Słońce daje bliskość. Kiedy idziesz, możesz się pięknie zamyślać. Wdychasz głęboki zapach morza. Jesteś odurzony i natchniony. Czysty i pełen. Owiewające powietrze przytula półnagie ciało. Myśli są wtedy, jak sen. Z każdą sekundą kontury się zacierają i następują kolejne. Czasem wyłania się spójny obraz, który wypełnia cię po brzegi. Wtedy idąc, zdarza ci się unosić rozkosznie pięty. Wyciągasz zapalczywie twarz po nagrodę od słońca, za to że jesteś szczęśliwy. A ono często odpowiada. Cały świat błogosławi twemu szczęściu. Kiedy stajesz tam znów, gdzieś w sierpniu, w słoneczne popołudnie, wiele lat później - okazuje się że istnieje między tobą i tobą, między kiedyś i teraz - continuum. Wzruszasz się, a słońce tak pięknie zapie