Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2013

Z cyklu: "Opowieści o wodzie pisane" CZ.5

Sąsiadką Joanny była starsza kobieta o imieniu Ludmiła. Po wyjściu z obozu koncentracyjnego, do którego trafiła jak większość przypadkiem -zapadła na chorobę psychiczną. Miała stany lękowe, kiedy ktoś pukał do jej drzwi chowała się do szafy. Miała też jedną nieznośną dla innych lokatorów potrzebę znoszenia różnych artefaktów do domu. Były to albo stare, potłuczone naczynia, doniczki, a kiedy ich zebrała dokładną liczbę - przynosiła odpadki, w postaci obierzyn, aby nawozić kwiatki, które jej zdaniem miały tam lada moment wyrosnąć. Ludmiła najbliższą rodzinę straciła w czasie wojny. Ostał się jedynie syn jej młodszej siostry, który usiłował dusić w zarodku zamiłowania ciotki do ogrodnictwa. Było to jednak dość karkołomne zadanie, zważywszy na to, że on odwiedzał ją raz na dwa dni. Co Tomasz wyniósł na sąsiedni śmietnik ( aby utrudnić ciotce szaleńczy proceder), w ciągu paru dni odnawiało się z większym rozmachem.  Tomasz miał z nią, więc Krzyż Pański. Starał się jednak opiekować c

Z cyklu: "O wodzie pisane" CZ.4

Kloszard miał na imię Klemens. Dość pretensjonalnie, jak na kloszarda. Nikt jednak nim się nie rodzi. To jest pewien proces. Klemens miał około pięćdziesięciu lat. Pochodził z mieszczańskiej rodziny. Jako chłopaczek, żył w dostatku i nie brakowało mu ptasiego mleka, nawet wtedy, gdy o kawę i czekoladę, nie mówiąc o dobrym szampanie było ciężko. Jak nie trudno się domyślić nowy system wzbudzał w nim odrazę. Do miłości również miał ambiwalentny stosunek. Pozostało mu szlajać się po Łodzi i filozofować, czasem pomieszkując u rodziny i znajomych, którzy starali się zachować pewien standard, otaczając się nędznymi sprzętami, dając się zapchać komunistyczną papką. Po rozstaniu z Joanną, postanowił przetrzebić nieco kontener na śmieci. Bardzo go frapowało, co też ludzie mogą wyrzucać w tych nędznych czasach, które ogólnie można wyrzucić do kosza. Zazwyczaj trafiał na obierki. Zdarzały się jednak rarytasy w postaci starych książek, potłuczonych zegarów. Tym razem jego oczom ukazała się wal

Z cyklu: "Szkice o wodzie" CZ.3

Joanna wyszła od wróżki na rozżarzoną słońcem ulicę. Czuła, że świat jej wiruje. Przeszła tak kawałek, przystanęła na chwilę. Doszło do niej, że to przecież zwykła wróżka. Nie trzeba jej ufać. Z pewnością każdemu mówi o śmierci i miłości, bo ludzkość już tak ma, że Eros i Tanatos są najbardziej rozchwytywani, a w połączeniu już zupełnie wprowadzają w obłęd. Ale skąd ona wiedziała jak ma na imię? Tego już nie umiała uzasadnić w żaden sposób mniej, czy bardziej racjonalny. Stała tak na środku chodnika z dobre dziesięć minut. W końcu ruszyła z miejsca. W tym samym momencie poczuła, jakby coś przecięło powietrze tuż za jej plecami i rozbiło się w zetknięciu z chodnikową płytą. Joanna obróciła się i zobaczyła pod swoimi nogami potłuczoną, średniej wielkości doniczkę z kwiatkiem. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, zakręciło się jej w głowie i zemdlała. Wszystko to zobaczył kloszard przechodzący przez ulicę. Podbiegł do kobiety i zaczął ją cucić wodą ze starego termosu z groteskowym kwiat

Z cyklu: " Szkic o wodzie pisany" CZ.2

Joanna weszła do środka. Panował tam frapujący półmrok. W powietrzu wisiał dym kadzideł. Z tego półmroku wyłoniła się cicho sylwetka kobiety.  - Paniuńcia niech wejdzie - powiedziała kobieta i wskazała drzwi do pokoju. Joanna pokornie weszła dalej. Chód jej jednak był niepewny. Szła na palcach po wyjątkowo miękkim dywanie.  - Paniuńcia niech siada - wydała kolejne polecenie kobieta. Joanna znów z wielką pokorą usiadła na krześle, przy owalnym stole, z wielkim świecznikiem usytuowanym z boku. Kobieta również usiadła. Teraz było widać, ze usta ma dziwnie sine i piękne, czarne, migdałowe oczy.  - To, po co paniuńcia przyszła? - zapytała kobieta. - Chciałam napić się kawy - wybełkotała Joanna zgodnie z prawdą. - Ach! Paniuńcia raz pierwszy, jak widzę. - z ironią powiedziała, po czym wyszła na moment. Wróciła dość szybko, a może tylko tak się Joannie wydawało, bowiem przestrzeń tak ją zaciekawiła, że zupełnie straciła rachubę czasu.  - Proszę kawa.- podała jej bezceremonialnie

Z cyklu "Szkice o wodzie pisane" CZ.1

Piękna, złota, polska jesień. Feeria złota przesłaniająca lazur nieba cieszyła oczy od samego rana.  Początek jesieni, lata sześćdziesiąte. Joanna idzie parkową alejką w pięknej sukience, z epoki (uszytej własnym sumptem). Jej rude włosy, o średniej długości, uczesane również  w charakterze epoki - pięknie połyskują, współbrzmiąc z rdzą liści. Idzie tak sobie, rozgląda się i zastanawia jak miną kolejne miesiące. Większość spraw planowanych przez ostatni czas, została sfinalizowana i teraz w spokoju mogła się wybrać na miły spacer. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie próbowała sobie zapełnić, choćby na siłę,  nadchodzącej pustki. Snuła, więc różne plany. Poprzez to zamyślenie, dotarła do centrum. Zaczęła chodzić po Łodzi wyjątkowo korzystnie wyglądającej w jesiennych liściach. Przeglądała się idąc w witrynach sklepów, chcąc potwierdzić w swoim mniemaniu poczucie, że wyjątkowo pięknie dziś wygląda. Jej humor był w nadzwyczajnej kondycji. Postanowiła iść na kawę. Wymyśliła już nawet,

Z cyklu: "Przy mleku i muzyce ludowej"

Oglądałam ostatnio film Woodego Allena "Życie i cała reszta". Jest tam taka historia chłopaka, który ma ułożone (pozornie) życie.  Wtedy pojawia się w jego życiu starszy o kilka dekad facet - grany przez Allena, inspirujący go do zerwania z teraźniejszością i wyjechania do innego stanu... I tak piję sobie to mleko od kilku dni (aby nikt mi nie zarzucał, że pijaństwo oddziałuje na moje postrzeganie świata) i zastanawiam. Obecnie robię mnóstwo rzeczy. Realizuję masę zadań, pomysłów, projektów - moich na siebie i świat, oraz cudzych na mnie i na świat. Wszystkie te projekty, pomysły, plany - zrealizowałyby się równie dobrze beze mnie z lepszym, bądź gorszym skutkiem. Nie znaczy to oczywiście, że czuję się niepotrzebna. Ale gdybym tak wyjechała... chociaż na trochę... popatrzyłabym na inne realia, pogadała w innym języku... Może okazałoby się, że to, co robię powinnam robić inaczej, może lepiej, a może wcale. Może nie dowiedziałabym się niczego i odliczała czas d

Z cyklu: "Przy mleku i herbatnikach"

Lodowaty strumyczek mleka prześlizga mi się przez gardło. Jest cicho. Ugryziony herbatniczek z kolejnym łyczkiem mleka, przyjemnie rozpływa mi się w ustach. Jest cicho. Mleko jest idealnie białe. Strasznie go łaknę. Nie mogę oderwać się od szklanki, na której ściankach pojawiły się już kropelki wody. Zawsze zastanawiałam się, czemu tak jest. Nigdy tego nie sprawdziłam. Chociaż mogłam. Ale w zasadzie, po co? Lubię wiedzieć, ale lubię też czasem nie wiedzieć. Nie wiedzieć właśnie takich prostych rzeczy, które nadal wydają mi się magiczne, takie "łał". Zastanawiam się czasem nad tym, kiedy człowiek dorasta i już jest takim "poważnym człowiekiem". Chyba dzieje się to wtedy, kiedy twoje dziecko zapyta cię, czemu ten szron tam jest - i znajdziesz wreszcie odpowiedź. Trudno, bowiem zbywać kogoś, kto jest głodny wiedzy. W dzisiejszych czasach jest on coraz rzadszy. Co innego głód sensacji. Dlatego trzeba dojrzeć w dwójnasób. Podołać wyzwaniu. Tak mi się wyda

Z cyklu: „KrajObraz Bal”

Leży bezkształtna bryła ludzka w zatęchłym od gorzały i kiepnych jeży – pokoju. Dym z papierosów zawisł gdzieś, jak myśli tej bezkształtnej bryły i się zważył. Bo w zasadzie, co tu robić? Wszystko już było. Teraz włada apatia. Rozprzestrzenia swoją szarość na pokój z kotarami szczelnie zasłaniającymi dopływ światła i jakichkolwiek form życia zza okna. Nasza bezkształtna bryła jest przemielona, bez wyrazu, bez jakichkolwiek chęci i motywacji. Jest jak zahibernowana. Nie wiadomo w zasadzie, dlaczego. Do tej pory funkcjonowała w pewnej rzeczywistości i nic jej nie doskwierało Bal zależy od nas. To jak wejście do podrzędnej tancbudy wraz z piątkiem – dzieje się wtedy, gdy na to przystajesz. Bal jest i będzie. Bal był. Wyjaławiający, pustoszący, pochłaniający. Każdy chciał w nim uczestniczyć. Zaszaleć, zapomnieć się. Być kimś wielkim, chociaż na chwilę. Zaświecić śnieżnobiałym gorsem i wizytówką kierownika jednego z działów jakieś korporacji. Być kimś – jednocześnie nie wierząc

Rozliczenie.

Piękny salon, antyczny stół stojący majestatycznie, wokół niego krzesła niczym straż przyboczna. Na stole obrus w sentymentalne, duże kwiaty w kolorze lila. Na jego środku patera z drożdżowymi bułkami. Jakaś wydelikacona dłoń kobieca: bardzo biała i bardzo smukła - sięga po jedną z bułek, po czym prowadzi ją do słodkich, jak malina ust, które nabierają pod wpływem porzeczkowego farszu - również koloru lila. - Pyszne bułeczki! - oznajmiła silnym i dźwięcznym głosem kobieta do kogoś w sąsiednim pokoju. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi, więc próbowała ponownie nawiązać kontakt. - Takie same piekłaś, jak byłam mała. Słońce świeciło jak dziś: rozsypywało złote płatki, które delikatnie i ciepło opadały na nas, gdy czytałyśmy w ogrodzie. Zajadałyśmy się tymi bułeczkami, uprzedzając w tym pszczoły. Nigdy koc nie był taki miękki, powietrze tak miłe dla nozdrzy - kobieta przewiesiła się przez oparcie krzesła i mówiła już ewidentnie do ściany. - A potem dorosłam, chciałam być taka