Przejdź do głównej zawartości

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro.
Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien.
Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać?
Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na jednej szali położyłam zawód miłosny a na drugiej wypadek drogowy w którym o mało nie zabiłam człowieka. Obie szalki ważyły tyle samo. Co do uncji. Nie wiem co na to nauka. Nie jestem w stanie mniej cierpieć z miłości ani bardziej z poczucia że mogłam kogoś zabić. Można jednak iść za ciosem i zadać sobie kolejne pytanie: czy jeśli w obu przypadkach nic się w moim życiu nie zmieniło jeśli chodzi o całokształt - nie zmieniłam swojego stylu życia bo nie zostałam westalką domowego ogniska ani też nie zostałam mordercą - czy warto się tym jakoś specjalnie przejmować? Nic przecież się nie stało. Jest błogi constans.
A jeśli taki sposób myślenia tylko jeszcze bardziej prowadzi mnie do obojętności wobec świata? Jeśli prowadzi do odarcia z wrażliwości? Co mi pozostanie?
Nieludzki spokój.
Nie będę się już bać czegoś co się nie stało i będę mogła się skupić na tym co teraz, co realne a nie minione. Wczoraj jeszcze byłam piękna ale tak mnie zabijały lęki i słowa ludzi, że deprecjonowałam to piękno skupiając się na wszelkich defektach, które nie miały żadnego znaczenia.
Dzisiaj jestem już starsza. Mniej zważająca na własne i cudze osądy. Płynę. Może chwilami za szybko, żeby właśnie zabić te natarczywe i oceniające myśli.
Ale płynę, więc utrzymuję się z całkiem dobrym rezultatem na powierzchni.
Wszelkie ołowiane kule rzucam za siebie. Tam gdzie stać mogliby moi wrogowie. Nie wiem jednak czy tam są bo boję się mieć nawet wrogów.
Patrzę w niebo i od razu widzę, że teorię nieludzkiego spokoju muszę jeszcze mocno dopracować.
Tak bardzo się boję świata, ocen i opinii że straszliwie szybko płynę. Boję się, że życia mi nie wystarczy...
Czy ja znowu się boję? Jestem w matni. Wszystkiego się niemal boję. Ciągle wymyślam plany B "na w razie wypadku". Plany B mój mózg generuje zawsze i na każdy temat:
- Co będzie jak będzie ciepło? - spocę się. Wezmę podkoszulkę. Chyba powinnam wozić w bagażniku jakieś zapasy podkoszulek...
- Co będzie jak znowu mi nie wystarczy do pierwszego? - a to akurat fajna pułapka. Bo myśląc o tym mam jeszcze 500 zł, zatankowane auto i zapłacone rachunki ale mimo wszystko pożyczam od przyjaciółki.
- Co będzie jak umrze mój kot? - nie ma prawa umierać przede mną.
- Co będzie jak stracę dach nad głową? - zrobię sobie wielkie wakacje (bo mam wielu przyjaciół) i będę mieszkała u wszystkich moich przyjaciół po dwa tygodnie a potem się zastanowię.
- Co będzie jak zajdę w ciążę? - załamię się i pojadę do Czech.
- Co będzie jak złapię "gumę"? - najpierw bardzo się zdenerwuję , będę się bardzo trzęsła, z dużym problemem wyjmę koło zapasowe ale wraz z pierwszą odkręconą śrubą się ośmielę i zmienię koło. Potem zasiądę za kierownicą i będę się przejmować, czy aby dobrze je dokręciłam bo na pewno coś skrzypi...
I tak bez końca. Kręci się karuzela. Rozpaczliwy kabaret.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ośliniona tęsknota.

Tak właściwie, to teraz, chwilę przed trzecią nad ranem - poczułam, że tęsknię. Spotęgował to fakt, że byłam dziś w wielu miejscach. I kilka razy z kimś na pozór zwykłym, i jakimś takim mało przebojowym. Miał jednak jedną cudowną zaletę - nie udawał kogoś, kim nie jest i nie był. Kłamał. Owszem. Okłamywał nawet samego siebie, ale jakoś przedziwnie został człowiekiem. I właśnie o tej trzeciej w nocy zatęskniłam chociażby za jego kłamstwem. Za czymkolwiek. "Urocze niewolnictwo" - powiecie. Być może. A może na moim brzegu, oprócz śmieci wylądował kawałek czegoś wyjątkowego? Fala mi to stara się wyrwać, a ja wchodzę w to morze. Nigdy nic nie udało mi się wyłowić, ale też nigdy nie utonęłam. Tym razem też tak się nie zdarzy. W zasadzie, to nic się nie zdarzy. Ot, człowiek znalazł coś wyjątkowego i chce to pozyskać na własność. I pozostaje tęsknota. Piękna i wzniosła. W sam raz na oślinione i zapłakane piosenki, śpiewane przez podlotki. Potem już nikt nie chce się do...

Tęskniąca za dzikami.

Minęły mi dni. Było ich kilka. Nie pamiętam niestety jak. Względnie kojarzę podnoszenie i kładzenie głowy na poduszkę. Reszta pozostaje strzępkiem, refleksem. Moje nogi w twoim garbusie, czerwona szminka z moich ust roztarta na twoim ciele, moje czerwone zęby, twoje czerwone zęby. Jakiś las. Dużo lasu. Wiele z jesieni miał ten las. Twoja ciepła, miękka dłoń uchwyciła moją. Onieśmieliła ją, w skutek czego zesztywniała z konsternacji. Potem zaczęła niepewnie ruszać palcami, jakby chciała się otrząsnąć z zaskoczenia. Ostatecznie zacisnęła się nieco na twojej, aby pokazać, że nie jest bierna. Szły nasze dłonie w uścisku. My natomiast zupełnie osobno, w napięciu żeby niczego nie zepsuć. Tkwiliśmy w zupełnej ciszy. Ta cisza aż wyła rozpaczą dwojga, którzy tak pragną że aż nie mogą. Potem jakaś knajpka w lesie. Wódka i kiełbasa, kiełbasa z wódką, zapomniany chleb z musztardą - do tego też wódka. Potem znów las. Pośrodku niego horda dzików. Biegną w naszą stronę. Chcemy na drzewo, ale mi s...

Ciężka szarada.

Wieczór, taki jak dziś. Może to nawet właśnie ten wieczór. Siedzi z głową podpartą na łokciach. Czeka, paląc papierosa i słuchając muzyki. Bałuty szemrzą, jak zwykle. Kot galopuje za wyimaginowaną ofiarą wykrzykując przy tym radośnie. Czuła się ostatnio niespokojnie. Piła co wieczór, jęczała z bólu, rwała włosy z głowy. Błagała o łaskę, o ukojenie. O zatopienie w ramionach spokoju. I raptem, dziś dotarło do niej po wielu latach poszukiwania go, że marzenie się spełniło. Że jest na drodze do tego, aby mieć wszystko to, co tak miłe, o czym się śni. Zadziwiająco nie była to kojąca nowina. Siedzi udręczona szczęściem, które przyszło. Znakomita część zwycięzców gier liczbowych rzuca swoje losy dla zabawy, bez refleksji głębszej jakie mogą być tego konsekwencje. A potem, raptem radosna nowina, która jest jak ołowiana kula u nogi przyczepiana niegdyś skazańcom: uderza i siada na klatce piersiowej, i dusi.  Okazuje się, że marzenie się spełniło. Los uśmiechnął się wykrzywiony...