Wanna.
W wannie pływają wszystkie moje myśli: namiętności, niepokoje, czasem również histerie.
Nigdy jednak łzy. Kiedyś upijałam się w niej próbując, w towarzystwie innych kropel wyłuskać tę jedną, która zasoliłaby to jezioro i podniosła, chociażby zasoleniem do rangi morza.
Krzywiłam się, pociłam, pocierałam oczy, przypominałam najprzykrzejsze przeżycia. Prowadziłam monologi, całe tyrady na temat tego, że przecież z pewnością nie jestem na tyle szczęśliwa, aby nie mieć w sobie chociaż tej jednej. Słuchałam nawet muzyki żałobnej, ale po godzinnym seansie - zasnęłam. W skrajnym zniecierpliwieniu zalewałam sobie oczy szamponem, biczowałam lodowatym strumieniem, wpuściłam kota do wanny, aby mnie pokaleczył. Nie zaczęłam się jedynie ciąć i przypalać. Wiadomo mi od dawna, że nie jestem zdolna do wielkich poświęceń.
W wyniku tego wanna stała się rezonatorem moich licznych wybuchów śmiechu.
Istną muszlą koncertową dla śmiechu, rechotu, śmieszków, podśmiechujków i innych tego typu form małych, i dużych mających swą genezę w rozradowanej, rozmasowanej przeponie.
Wanna pozostała jeziorem, ja zaś jedynie wesolutką dziewunią niezdolną do bycia roniącą łzy matroną w "pieszczotach pian".
Szkoda. Wielka szkoda.
Pozostało mi być błaznem. Czasem mi za to wstyd. Widocznie jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
Przepraszam.
W wannie pływają wszystkie moje myśli: namiętności, niepokoje, czasem również histerie.
Nigdy jednak łzy. Kiedyś upijałam się w niej próbując, w towarzystwie innych kropel wyłuskać tę jedną, która zasoliłaby to jezioro i podniosła, chociażby zasoleniem do rangi morza.
Krzywiłam się, pociłam, pocierałam oczy, przypominałam najprzykrzejsze przeżycia. Prowadziłam monologi, całe tyrady na temat tego, że przecież z pewnością nie jestem na tyle szczęśliwa, aby nie mieć w sobie chociaż tej jednej. Słuchałam nawet muzyki żałobnej, ale po godzinnym seansie - zasnęłam. W skrajnym zniecierpliwieniu zalewałam sobie oczy szamponem, biczowałam lodowatym strumieniem, wpuściłam kota do wanny, aby mnie pokaleczył. Nie zaczęłam się jedynie ciąć i przypalać. Wiadomo mi od dawna, że nie jestem zdolna do wielkich poświęceń.
W wyniku tego wanna stała się rezonatorem moich licznych wybuchów śmiechu.
Istną muszlą koncertową dla śmiechu, rechotu, śmieszków, podśmiechujków i innych tego typu form małych, i dużych mających swą genezę w rozradowanej, rozmasowanej przeponie.
Wanna pozostała jeziorem, ja zaś jedynie wesolutką dziewunią niezdolną do bycia roniącą łzy matroną w "pieszczotach pian".
Szkoda. Wielka szkoda.
Pozostało mi być błaznem. Czasem mi za to wstyd. Widocznie jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
Przepraszam.
Komentarze
Prześlij komentarz