Przejdź do głównej zawartości

Przypowieść o smętnej Zenobii.

Zenobia spadła z kanapy. Ta wiadomość podziałała na nią, jak mina na krowę w "Samych swoich".
Właśnie się obudziła. Spojrzała w stronę kalendarza wiszącego na ścianie, nad kanapą.
Dziś kończy pięćdziesiąt lat.
Pięćdziesiąty rok, który jest jak kreska pozioma pod koniec bilansu, który mówił jedynie że nie wykorzystała ani jednej szansy w życiu. Nie została piosenkarką, mistrzynią w jedzeniu pączków, tajnym agentem, pijaczką, kochanką bogacza... nie może więc nawet zarobić na swojej biografii.
Jest zwykłą salową, żyjącą w kawalerce po dziadku, masturbującą się wysłużonym Zenkiem, któremu już w poprzedniej dekadzie rozlały się baterie.
Pomimo tej eskalacji zdziwienia, jakie nastąpiło przed chwilą - Zenobia już dawno zaplanowała ten dzień.
Usiadła pod oknem w kuchni, przed stołem. Puściła bąka i westchnęła. Zamarła tak na chwilkę, następnie otworzyła lodówkę, wyciągnęła dwa serdelki i wsadziła do rondla, gdzie była już woda z kilku takich serdelkowych poranków. Pokroiła kilka kiszonych ogórków wzdłuż, na cztery. Znów się zamyśliła tak, jakby przypominała sobie z góry ustalony harmonogram. Podrapała się po swoim sumiastym, "młodzieńczym" wąsiku, który szemrał jej pod nosem. Wyciągnęła kieliszek i wódkę. Przystąpiła do konsumpcji wszystkich wymienionych produktów.
Gdy już dokonała dzieła, wykonała szereg czynności, jakie wykonują rano ludzie, aby dojść do siebie po nocy.
Zasiadła w wannie z miną doświadczonego filozofa i dalej piła wódkę. Tym razem z gwinta. Słuchała przy tym "Czardasza" i nuciła go swoim stalowym barytonem.
Można powiedzieć, że humor jej się poprawił. W punkcie kulminacyjnym wyskoczyła z wanny i zaczęła obłędnie tańczyć po całym domu. Gdy utwór miał się ku końcowi zasiadła na sedesie. Westchnęła ciężko. Napiła się znów wódki.
Nie czuła w zasadzie już nic, poza chęcią dojścia do wieczora. Zawsze w życiu była taka nazbyt cierpliwa, że spotka ją wreszcie coś niezwykłego, że aż nic jej nie spotkało.
O godzinie dziesiątej nastąpił gwałtowny zwrot akcji w życiu Zenobii. Przez próg jej domu zaczęli przewalać się: kosmetyczka, masażysta, fryzjer, stylista z całym ekwipunkiem,dostawca z marketu z szampanem i truskawkami, dealer narkotykowy, facet z wypożyczalni sprzętu muzycznego, pani sprzątająca, dostawca z tortem.
Wszyscy oni odmienili jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki - życie Zenobii.
Najlepsze jednak miało nadejść.
Gdy już nasza Zenia w postaci rubensowskiej damy zaczęła kroczyć w pończochach i draperiach, popijając szampana - dotarło do niej, że już dobija północ. Spożyła specyfiki od dealera.
Kolejnego dnia obudził Zenobię ruch w mieszkaniu. Nawiedzili ją mężczyźni z drugiego brzegu Styksu, chcąc zabrać jej ciało wedle umowy. Skończyło się jednak na tym, że jeden z nich zastąpił wyjątkowo jej zaufanego przyjaciela Zenka.
Życie zadziwia. Nawet tych, którzy przestają już wierzyć w dynamiczne zwroty akcji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....