Przejdź do głównej zawartości

Bałucki romans w HollyŁódź.

Wiatr szemrał między gałęziami dzikich, bałuckich drzew. Chłodny wiatr owiał jego niespokojnie rozwarte nozdrza. Jego krok był głośny od obcasów, których rytmiczny stukot pobrzmiewał głucho pośród pustej ulicy. Był piękny i sprężysty, jak wszyscy oni - ubrani w stylowe marynarki, z nienagannie ułożonymi włosami.
Szukał spokoju. Wolny strzelec unicestwiony przez tęsknotę i chęć zemsty. Szedł, a drogę przeszedł mu biały niczym mleko olbrzymi kot, który rzucił się pod nadjeżdżające Porshe. Już tylko miauk, już tylko krew. A mężny Stiw szedł nieustraszenie przez bałucki mrok. Jego twarz oświetlona przez księżyc była piękna, jak u cherubina. Oczy wyrażały coś niepokojącego, co przypadkowy przechodzień poczytałby za smutek. My jednak wiemy, że to rozedrganie i miłość w tym pięknym i nieustraszonym ciele. 
Wszystko (jak bywa w takich historiach) przez kobietę. Piękną, smukłą, bujną, oszałamiającą kobietę. Jej piękne dłonie zakończone migdałowymi paznokciami o barwie krwistej czerwieni rozrywały każdego mężczyznę na dwie części: niewolnika i nieokiełznane w chuci zwierzę.
To z jej powodu Stiw mknie przez bałuckie zaułki bez mrugnięcia okiem, patrząc na tragiczną kocią śmierć. Ba! Sam jest niczym kot szukający perwersyjnie malowniczej śmierci. Wie, że zaraz znajdzie się pod jej oknem i usłyszy jej rozkoszny śpiew. Całą orgiastyczną arię, która nie będzie jego dziełem. Jego krok staje się wolniejszy i jednocześnie bardziej niecierpliwy. Jest już nieopodal. Serce bije mu, a on nasłuchuje. Chce usłyszeć te straszne dźwięki zdrady, aby wypalić w sobie resztę miłości, która rozedrgana nadzieją chciała nasycić się złudzeniem, że jest kochany przez tę nieziemską istotę.
Czeka. Serce bije zbyt głośno. Wali na całe Bałuty. Stiw drży. Całe jego ciało zamieniło się w dzwonnicę. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki piersiówkę i wychylił do dna.
Rozejrzał się mimo woli. Usłyszał znów to samo bicie.

To nie było jego serce lecz dźwięki ubijanych kotletów, wydobywające się z jednego z okien.
Zamarł.
Roześmiał się dziko.
Padł ofiarą własnych nadmiernie afirmowanych imaginacji.
Wrzucił wsteczny i wrócił do domu swoim wrodzonym zawadiackim krokiem, w oczach mając spokój, który postronnemu przechodniowi wydawałby się spokojem wojownika.
Pozostawił kamienicę i okno, przez które patrzyła pijana Mia słuchając starych żydowskich pieśni o miłości. Całkiem przegrana w swoim oczekiwaniu na Stiwa, który już nigdy nie wróci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....