Spleśniała cytryna w dzbanku jest kwaśniejsza, niż zazwyczaj. Podkrążone oczy, zadymione włosy.
Miasto takie, jak zwykle - spokojne. Tylko ludzi jakoś za dużo i jakoś za jasno naokoło. wszystko naokoło straciło na dyskrecji. Wtedy przydatne stają się okulary przeciwsłoneczne. Idziesz tracąc z każdym krokiem pewność. Samotność w sensie fizycznym jest bezpieczna. Obcowanie z kimś rodzi oceny, opinie, anegdoty i całą tę męczarnię.Nie da się tego wykreślić. Jest samotność i są inni. I zazębiają się, jak w puzzlach. Niespodziewanie, zaskakująco, męcząco, uroczo, tragicznie, nijak...
I żyjesz z tym. Nie ma wyjścia. Wszyscy tak mają. Ostatecznie układanki są zabawne. Ostatecznie to nie ludzie cię zawodzą. To nie ty siebie zawodzisz.
To ŚWIAT zawodzi.
ŚWIAT w wymiarze puzzli, które do siebie nie pasują i jednocześnie układają się w całość pełną dziwnego chłodu z osowienia w duszy. Chłód jest ołowianą, zimną i oślizgłą, martwą żabą, która osiadła pod mostkiem.
Niedojrzałość. Powichrowała układanki, które z pokerową twarzą składasz mozolnie w całość.
Nie da się? Wiesz, ale układasz dalej. Bezmyślnie i w przelęknieniu, że to jedyny przydział.
Bezwolna - woskowa lalka w skansenie, a przed nią wysypisko puzzli.
Babrzesz się w nich, bo zgubiłeś instrukcję i nie wiesz, że niektóre możesz sobie swobodnie wywalić.
Ostatecznie ta prowizoryczność z duszą artyzmu jest nawet zabawna. Szczególnie dla otoczenia, kiedy patrzy ci przez ramię. Zabawne, zabawne, zabawne...
Babrzesz się w nich, bo zgubiłeś instrukcję i nie wiesz, że niektóre możesz sobie swobodnie wywalić.
Ostatecznie ta prowizoryczność z duszą artyzmu jest nawet zabawna. Szczególnie dla otoczenia, kiedy patrzy ci przez ramię. Zabawne, zabawne, zabawne...
Jak w scenie z filmu, kiedy wszyscy histerycznie śmieją się, potem milkną, aby za moment zalać się łzami, których nikt nie jest w stanie opanować.
Ból. Oswojony na tyle, że trzymasz go perwersyjnie łapskiem murarza z zeszłego ustroju. Uśmiechasz się do niego demonicznie. Twarz staje się zwierzęca, nabrzmiała krwią i posiekana żyłkami. Walczysz.
Jesteś wojownikiem swoich małych lęków, których cień urasta do postaci wielkich potworów, owianych siarką. Zadusisz je i rozdepczesz, a na ich malutkich ścierwach wyrośnie TWÓJ EDEN.
Miejmy jedynie nadzieję, że będzie on piękny na tyle, że nie umrzesz z fascynacji.
Miejmy jedynie nadzieję, że będzie on piękny na tyle, że nie umrzesz z fascynacji.
Dusisz, dusisz, dusisz...
pam!
Kolejny, nowy, inny, ciekawy - no to bierzesz, chociaż nijak nie pasuje do reszty. I tak stajesz się złomiarzem własnych doznań. Zbierasz wszystko, co może cokolwiek waży i nie ważne, czy jest cenne - ale zawsze COŚ warte.
Generalnie wątpisz.
I tak my, złomiarze życia łazimy z czujnym okiem i jednostajnym krokiem, od śmietnika do śmietnika puzzli, z rozedrganymi łapskami łaknąc więcej, bojąc się zostać z jednym puzzlem.
Kretyni... totalni... a jednak się kręci.
Komentarze
Prześlij komentarz