Przejdź do głównej zawartości

Terapia małżeńska.

Deszczowa noc. Neony rozmywają się w oczach. W nich całkiem wyraziście, niczym strzała idzie Bruni. Jest ubrana pięknie i szykownie w nienaganny płaszcz, z nienagannym malunkiem na twarzy, który nie ma zamiaru się wypłukać. Idzie na obiadokolację. Jak co wieczór umówiona jest ze swoim małżonkiem. Równie idealnym, co ona.
Czasem zdarza się spotkać takie pary, które wyglądają jak idealna kompozycja, harmonijnie do siebie pasująca. Zawsze w takich chwilach myślę o nich, jak o parze chartów afgańskich które wychodzą na conocny spacer do Parku Helenów. Idealne, równie spokojne i chude.
Tak właśnie wyglądają Bruni i Miron, którzy zaraz zjedzą mule w białym winie, popijając białym winem.
Bruni wchodzi do restauracji, całkiem opanowana i zerka na stolik, przy którym zawsze siadają. Czeka ją to samo, co zwykle: mąż wstanie, przyjmie od niej palto, zawiesi koło swojego z namaszczeniem, przysunie jej krzesło, uśmiechnie się i zapyta:
- Jak minął ci kochanie dzień? - całkiem, jak w nudnym filmie, ażeby usłyszeć pokrewną w tonie odpowiedź:
- Pracowicie.
Następnie podejdzie kelnerka, nie siląc się na podawanie menu, powie.
- Witam Państwa w Le Cordon Bleu, kucharz już przyrządza danie, chyba że życzą sobie państwo coś innego tym razem?
- Tym razem... mule w białym winie i butelkę białego wina - odpowie Miron, całkiem spokojnie, moszcząc się na krześle i lokując gdzie się da serwetki, ażeby uszczelnić swój strój paradny przed uszczerbkiem konsumpcyjnym. Kelnerka odejdzie, krzywiąc przy tym śmiesznie nogi do środka. Małżonkowie wymienią spojrzenia, mające mieć charakter ciepły. Inni ludzie patrzą tak na siebie, gdy widzą siebie nawzajem w metrze i wydaje się im, że kiedyś już się widzieli.
Siedzą i milczą, patrząc na deszczową Piotrkowską, równie niemrawą jak ich dialog.
Bruni, a w zasadzie Brunona Minc jest pracownikiem laboratorium. Ma niemal trzydzieści lat i zawdzięcza swoje imię Schultzowi, w którym zaczytywała się jej matka, podczas gdy inne na porodówce mówiły o Esmeraldach i Isaurach. Nauczyła się tak mało mówić przy swoim mężu, Mironie Mincu, który pracuje wraz z nią a historia jego imienia, jest niemal taka sama z tym tylko wyjątkiem, że jego matka kilka lat wcześniej zaczytywała się w poezji Białoszewskiego.
Dlaczego więc nie przybywają do Le Cordon Bleu razem?
To proste. Żeby nie popaść w rutynę i przyzwyczajenie, że chodzą wszędzie razem.
W końcu oboje dostają sterylne i cudowne danie.
Sterylne, jak się okazuje na pozór, ponieważ małżonkom zaczyna chrzęścić piasek w zębach. W tym momencie każde z nich sięga po sterylny celofanik i wypluwa po kryjomu, w łazience wadliwą kolację. 
Humory zupełnie im zwiędły. Nie wypili nawet białego wina. zostawili pieniądze i wyszli wspólnie kierując się do domu. Nie mieli już sił na rozłąkę po tak burzliwej konsumpcji.
Poszli zatem do swojego idealnie biało-czarnego domostwa, gdzie czekało na nich idealnie posłane łóżko, po czym idealnie składając się w dwie chłodne, srebrzysto - satynowe łyżeczki  poszli spać ze zgrozą myśląc gdzie pójdą na posiłek jutro, skoro Le Cordon Bleu dało taką plamę.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...