Krzątam się w sobotę, jak zwykle po domu, po mieście...
Mam taki swój nowy świecko-mieszczański zwyczaj. Od paru sobót chadzam na rynek i robię sobie całotygodniowe zakupy. Zapewne wielu z Was tak robi i nie widzi w tym nic dziwnego.
Dla mnie jednak, jako dla osoby, do której stopniowo dociera to, że to ja sama jestem panią swojego czasu wolnego, to ja dbam sama o stan swojej lodówki, o menu, opierunek i takie różne prozaiczne sprawy - to bardzo ważne.
Kiedyś jeżdżąc o jakichś nieludzkich porach na zerówkę do liceum, na drugi kraniec miasta - zastanawiałam się po co ludzie ustanowili taki stan rzeczy. Czy nie lepiej się wyspać, poczytać, podumać, zjeść coś i iść spać?
Długo z niedowierzaniem zadawałam sobie to pytanie.
Życie dało mi odpowiedź.
Był taki moment w moim życiu, że byłam całkowicie wolnym człowiekiem. Niezniewolonym nawet nadmiarem pieniędzy, ani obowiązków.
Okazało się jednak po dłuższej chwili, że tak się nie da żyć. Że pójście spać, śniadanie, poranne mycie zębów i czytanie książek, słuchanie muzyki, imprezy z przyjaciółmi - nie mogą być jedyną treścią życia.
To tylko elementy, które jeżeli ciekawie się poskłada i poprzeplata z pracą, nauką i innymi obowiązkami, dopiero nabierają wartości i dają prawdziwą wolność. W tym znaczeniu, że jest jej mniej, ale bardziej cieszy (nihil novi - powiecie... ).
I tak właśnie rytualnie postałam w sobotę leniwie, otrzepałam z liści i wybrałam na ryneczek. Porozmawiałam z paniami na stoiskach z kiszonkami, które mimo wężowiska kolejek i niesprzyjającej aury zawsze są uśmiechnięte, kupiłam na ulubionych straganach inne pachnące ingrediencje, by potem ugotować z nich obiad, posprzątać i ...
... niespodziewanie natknąć się na swoje wiersze z lat licealnych, kiedy byłam wstydliwą, ambitną, naiwną... zupełnie inną, niż teraz.
Czytałam te wiersze, niektóre mnie żenowały rzeczoną naiwnością, inne jednak... wydają mi się dojrzałe jak na sposób myślenia 16latki.
Czasem mam wrażenie, obserwując siebie z dystansu czasu, a także moje rodzeństwo, że nastolatek potrafi być dojrzalszy emocjonalnie od zupełnie dorosłego osobnika, z dowodem osobistym, NIPem, PITem, stanowiskiem, etc.
Choć to zawstydzające nieco, postanowiłam jednak opublikować kilka z tych wierszy, licząc na Waszą wyrozumiałość:
***
Józef Pankiewicz "Targ na kwiaty przed kościołem La Madeleine", 1890, Muzeum Narodowe, Poznań |
Mam taki swój nowy świecko-mieszczański zwyczaj. Od paru sobót chadzam na rynek i robię sobie całotygodniowe zakupy. Zapewne wielu z Was tak robi i nie widzi w tym nic dziwnego.
Dla mnie jednak, jako dla osoby, do której stopniowo dociera to, że to ja sama jestem panią swojego czasu wolnego, to ja dbam sama o stan swojej lodówki, o menu, opierunek i takie różne prozaiczne sprawy - to bardzo ważne.
Kiedyś jeżdżąc o jakichś nieludzkich porach na zerówkę do liceum, na drugi kraniec miasta - zastanawiałam się po co ludzie ustanowili taki stan rzeczy. Czy nie lepiej się wyspać, poczytać, podumać, zjeść coś i iść spać?
Długo z niedowierzaniem zadawałam sobie to pytanie.
Życie dało mi odpowiedź.
Był taki moment w moim życiu, że byłam całkowicie wolnym człowiekiem. Niezniewolonym nawet nadmiarem pieniędzy, ani obowiązków.
Okazało się jednak po dłuższej chwili, że tak się nie da żyć. Że pójście spać, śniadanie, poranne mycie zębów i czytanie książek, słuchanie muzyki, imprezy z przyjaciółmi - nie mogą być jedyną treścią życia.
To tylko elementy, które jeżeli ciekawie się poskłada i poprzeplata z pracą, nauką i innymi obowiązkami, dopiero nabierają wartości i dają prawdziwą wolność. W tym znaczeniu, że jest jej mniej, ale bardziej cieszy (nihil novi - powiecie... ).
I tak właśnie rytualnie postałam w sobotę leniwie, otrzepałam z liści i wybrałam na ryneczek. Porozmawiałam z paniami na stoiskach z kiszonkami, które mimo wężowiska kolejek i niesprzyjającej aury zawsze są uśmiechnięte, kupiłam na ulubionych straganach inne pachnące ingrediencje, by potem ugotować z nich obiad, posprzątać i ...
... niespodziewanie natknąć się na swoje wiersze z lat licealnych, kiedy byłam wstydliwą, ambitną, naiwną... zupełnie inną, niż teraz.
Czytałam te wiersze, niektóre mnie żenowały rzeczoną naiwnością, inne jednak... wydają mi się dojrzałe jak na sposób myślenia 16latki.
Czasem mam wrażenie, obserwując siebie z dystansu czasu, a także moje rodzeństwo, że nastolatek potrafi być dojrzalszy emocjonalnie od zupełnie dorosłego osobnika, z dowodem osobistym, NIPem, PITem, stanowiskiem, etc.
Choć to zawstydzające nieco, postanowiłam jednak opublikować kilka z tych wierszy, licząc na Waszą wyrozumiałość:
***
Otrzymałam metalowy kluczyk
od Życia
do życia
Poprzedni był plastikowy
i szybko się złamał
Ten ma gwarancję
na czas bliżej nieokreślony
Metalowy kluczyk
Mogę nim otworzyć w sobie
radość, spokój, sen, wartości i cele
mogę otworzyć też inne
Teraz wszystko zależy ode mnie
i od metalowej blaszki na kółeczku.
(3.12.2008)
***
Gdy przychodzi wyjść
po raz kolejny
z jednej z tymczasowych przystani
- czujesz się nieswojo
znów musisz zaczynać
pustkę ducha i pokoju zapełniać
Nonkonformisto
Zasupłaj swój tobołek
na kij nadziej go
westchnij ostatni raz...
Idź
za widnokrąg
Nie oglądaj
Idź
Szukaj siebie.
(chyba 2008r)
ale żeby nie było, pisywałam też ckliwe wierszyki o miłości...
Adieu...
Wykopałam dół w ziemi
na urnę
z miłością do ciebie
Nie jest ciężka.
Kiedyś przecież miała skrzydła...
Ale boli.
Wykopałam dół w ziemi.
Schowałam w niej:
promyk zimowego słońca,
kilka chwil spędzonych obok,
wykrojony kawałek serca
i uśmiechy,
i pierwsze podanie rąk,
głosy,
słowa...
Zakopałam
miłość do ciebie
Na mogiłce palcem nakreśliłam gorzkie słowa:
"Adieu"
(6.04.08)
Komentarze
Prześlij komentarz