Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu: Myśli prawie rzeczywiste...

Ruda blondynka leży w łóżku. Ma migrenę i już słyszy preludium depresji, którego dawno nie słyszała.
Przespała cały dzień. Nie zrobiła nic pozytywnego, ani negatywnego. W przerwach między snami oglądała w dużej ilości seriale, których scenariusze były jej zupełnie obojętne.
W przebłyskach formułowała już tekst o swojej wyimaginowanej śmierci. 
Telefon jednak zadzwonił (nie jak w filmach o samobójcach) i wykopała siebie z domu. 
Po pierwszych krokach uznała, że jest lepiej, że tego było jej trzeba.
U przyjaciół musiała się zmierzyć z rzeczywistością i swoimi słabościami.
Nikt jej chyba nie podejrzewał, że jest tak silna i wie czego nie powinna.
Poczuła się jak ptak z urwanym skrzydłem, bo nie może kochać.
Jednakże, gdy zamknęła za sobą drzwi zrozumiała swoją siłę. 
Nie musi kochać na siłę. Na rozum też nie. Mało tego... jej się nie chce.
Nie może zamykać się w domu. 
Tylko konfrontacje z innymi generują siłę, są wodą na ten młyn diabelski, który roi się w głowie.

Pijana i cuchnąca tytoniem wróciła do domu, ale wygrała z największą używką. Smutna i szczęśliwa.




Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szparagi są przereklamowane i niesmaczne !
    Zaś Ruda Blondyna leży w łóżku i z lekka histeryzuje. A nawet nie z lekka; bardziej, niż należy.
    Rację ma tylko w tym, no, może nie tylko a przede wszystkim, że nie może zamykac się w domu ..... musi iść z życiem, z prądem czy pod prąd, wszystko jedno. Ale nie na siłę. Sama musi tę swoją rzeczywistość stworzyć pamiętając, że nie wolno ulegać innym wyłącznie dlatego, iż wydaje się (zwłaszcza tym szparagom), że tak należy ..... ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...