Przejdź do głównej zawartości

Z zatęchłych opowieści boya hotelowego z poprzedniego wieku, który chciał być w młodości autorem romansów...

- Kiedyś byłam piękną kobietą. Miałam dom, samochód i własne zdanie.
Byłam pierwszą kobietą w swojej rodzinie, która powiedziała, że nie chce wychodzić za mąż z miłości, lecz dla pieniędzy. Miłość i młodość bowiem szybciej przemijają, niż dobrze zarządzany wdowi kapitał.
Niestety owdowiałam zbyt późno, aby chociaż spróbować zboczyć z racjonalnie obranej drogi.
Nigdy nie mogłam mimo to powiedzieć, że czułam się nieszczęśliwa. Zawsze bowiem wszystko miałam pod kontrolą - nawet kiedy mój małżonek narzekał na moje zachowanie lub krytykował moje decyzje w sposób wyszukanie brutalny. Nie kochałam go bowiem na tyle mocno, aby jego ołowiane westchnienie miało mnie zranić.
Dzieci nie mieliśmy, psa również.
W zasadzie siedzieliśmy na wsi, czytaliśmy, pisaliśmy, bywało że tańczyliśmy i upijaliśmy się.
Dziwna z nas była para.
Nasze szczęście wywodziło się ze spokoju. Nigdy nie wyznawaliśmy sobie miłości, jednakże docenialiśmy najdrobniejsze gesty, oddające admirację i przychylność dla drugiej strony - opowiadała kobieta, która przebyła już pięćdziesiąty próg, dryfując na materacu w odpustowe kwiatuszki, w basenie hotelowym. Właśnie przed chwilą umarł jej mąż. Powiesił się na klamce, w domku na wsi. Znalazł go sąsiad, gdy ona dryfowała na swojej bezpiecznej tratwie.
- Wiesz czego się najbardziej boję? - powiedziała dama.
- Samotności? - zapytałem z głupia frant, odpowiadając tym samym na pytanie. Nigdy bowiem nie wiadomo, jakie odpowiedzi i pytania w obliczu śmierci i  żałoby są zasadne.
- Nie. Samotna jestem od kiedy się urodziłam. Boję się, że z tęsknoty za nim postaram się zapomnieć, jak się uśmiechał, jaki miał głos, jak lepił pierogi na święta.

Parę tygodni potem dowiedziałem się, że ta sama kobieta, którą spotkałem i której nie zrozumiałem, również się powiesiła...
Cienka jest jednak granica między miłością i innymi uczuciami...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....